środa, 3 września 2014

Przedszkole cz. II

W poniedziałek Migotka szła z uśmiechem do przedszkola, zadowolona i dumnie niosła worek z kapciami. Uśpiło to trochę czujność Matki i nawet w myślach przyznawała już rację Tatce, już nawet widziała jego tryumfującą minę i słyszała słynne "a nie mówiłem!". W szatni przebrałyśmy się szybciutko i poszłyśmy do sali a Migotka szczebiotała wesoło. Cieszyła się, że ma znaczek z wiewiórką. Migotka wsadziła jedną nogę do sali i nagle zaczęła się wycofywać. Tak byłam tym zaskoczona, że przez moment nie zareagowałam, bo w ogólnym ryku na korytarzu nie usłyszałam, że i moje uśmiechnięte jeszcze przed chwilą dziecię płacze. Ale co było robić zostawiłam ją Pani. Z bólem serca znanym każdej matce przedszkolaka, zostawiłam. Później przez szybę w drzwiach widziałam, że siedzi z daleka od grupy i chlipie. Co myśli Matka w takich chwilach? Że wejdzie do sali, weźmie Migotkę na ręce i zaniesie ją do domu, że scałuje łzy i powie, że już nigdy ją do żadnego przedszkola nie wyśle. A co robi Matka? Patrzy przez szybę jak pani przedszkolanka przytula jej dziecko, wyciera łzy chusteczką i daje jej zabawkę, patrzy jak jej córeczka się uspokaja i dołącza do grupy. A wracając do domu Matka obciera łzy, które ciekną jej po policzkach i zastanawia się, czy to łzy wzruszenia, czy też żalu że jej mała dziewczynka nie jest już tylko jej i że cudowny etap w ich wspólnym życiu się skończył chociaż jednocześnie kolejny cudowny się zaczął. Myśli o tym też wtedy gdy tuli MB po przyjściu do domu. A co robi Babcia gdy to widzi? Przytula Matkę ze zrozumieniem, bo jak jej córeczka płakała w przedszkolu to ją zabrała, zwolniła się z pracy i została z nią w domu. Tak, tak to Matka była tą małą płaczącą dziewczynką. Babcia spokojnie tłumaczy, że Migotce w przedszkolu będzie dobrze a za rok to już przecież Migotka pójdzie do zerówki. Teraz już wiecie co Matka ma po mamie.
Odebrałam ją po obiedzie. Była grzeczna, zjadła zupę i drugie też. Pytała się mnie co będą robiły dzieci gdy ona jest w domu, gdy powiedziałam, że będą się bawić to z żalem wykrzyknęła"beze mnie!?" Kolejnego dnia płakała przy wejściu ale szybko przestała i bawiła się ładnie. Odebrałam ją po podwieczorku ok. 15 godz. A dzisiaj trochę marudziła przy wejściu i poprosiła żebym przyszła zaraz po obiedzie. Zobaczymy jak to będzie, a na dzień dzisiejszy wygląda na to, że będzie dobrze. Wszyscy w przedszkolu są zaskoczeni, że szybko się uspokaja i bawi się z dziećmi, bo pamiętają jaki cyrk był przy pierwszej próbie w marcu i pewnie tego samego się spodziewali a tu takie miłe rozczarowanie.

piątek, 29 sierpnia 2014

Przedszkole

W poniedziałek Migotka idzie do przedszkola. Siedzę i się zamartwiam, że znowu będzie wyła. Niby byliśmy na dniach otwartych, niby wie że ja tam być nie mogę z nią, niby teorię zna... Przekupuję ją czym mogę. Nawet Babcia została nagrodą, a i jeszcze książeczkę z naklejkami obiecałam. Tatko twierdzi, że będzie ok a ja znam moją dziewczynkę - będzie wycie, zobaczycie!!! A właściwie to nie zobaczycie i nie usłyszycie tylko przeczytacie o tym w kolejnym poście.

MB ma już 10 miesięcy

Muszę dokładnie wszystko zapisywać, bo znowu zapomnę. MB miał dziewięć i pół miesiąca gdy samodzielnie usiadł z leżenia na brzuszku. Dzień wcześniej była rehabilitantka i powiedziała, że jeszcze na siadanie się nie zanosi a on usiadł, udowadniając kolejny raz, że na wszystko przychodzi czas i już. Dwa dni po tym zaczął pełzać. Wcześniej turlał się po podłodze i w ten sposób się przesuwał (bardzo skutecznie zresztą) ale takie prawidłowe pełzanie z odpychaniem się nóżkami nastąpiło dopiero wtedy. Gdy miał 10 miesięcy i dwa dni zaczął raczkować i od tego momentu żadna siła powstrzymać go nie może. Rękami chwyta się czego tylko może i próbuje wstawać, ale mu to jeszcze zupełnie nie wychodzi. Bardzo często klęczy - to chyba taka namiastka stania. Przez to, że stał się taki mobilny to w końcu raczyła go zauważyć Migotka. Już teraz chętnie się z nim bawi i namawia na wspólne zwiedzanie mieszkania. Muszę bardzo uważać, żeby nie zrobiła mu krzywdy, bo jest bardzo ruchliwa i przy tym swoim pędzie zachowuje się jak małe tornado. Niestety zabiera mu zabawki i wtedy też muszę interweniować, bo te szarpaniny kończą się źle dla MB, bo bidulek traci pion. Dziś gdy to piszę to już się przyzwyczaiłam do tego, że MB tak szybko się przemieszcza ale początki gdy wróciliśmy z Krynicy były bardzo trudne. Nie dało się go wsadzić do kojca, bo taki był zachwycony raczkowaniem, że każda próba ograniczenia jego wolności kończyła się strasznym wyciem. Jeśli chodzi o jedzenie to nadal nie ma z tym problemu. Pięknie wszystko je i próbuje nowych smaków. Uwielbia maliny i jeżyny. Nadal karmię go piersią. Ze spaniem jest troszeczkę gorzej ale to chyba przez zęby. Ma już jedynki na dole i dwójki u góry. Przez chwilę wyglądał jak mały, uroczy wampirek ale teraz rosną mu górne jedynki i dolne dwójki. Cztery zęby naraz, także nie ma się co dziwić, że płacze przez sen i że budzi się często w nocy a na łyżeczce przy karmieniu zauważyłam krew. Było kilka takich nocy, że wstawałam do niego co kwadrans. Dwie ostatnie noce były już lepsze i po obejrzeniu paszczy stwierdzam, że to co najgorsze mamy za sobą - zęby przebiły się przez dziąsło. W ciągu dnia ma już jedną drzemkę. Co do długości jej trwania to bywa różnie. Nieraz śpi pół godziny a nieraz dwie godziny. Co jeszcze potrafi? Robi "pa pa", bije brawo, pokazuje rączką gdzie jest mama, tata i Migotka, szafa i lampa. Posiada jeszcze jedną umiejętność - otóż ryczy grubym głosem jak lew. Nie wiem skąd ta mała istota wydobywa taki dźwięk. Oczywiście szybko nauczył się to robić na zawołanie, bo wszyscy tym się zachwycają a on jak to prawdziwy facet jest łasy na pochwały. Wystarczy, że Babcia poprosi "postrasz Babcię" a mały już bez żadnego wysiłku wydobywa z siebie te straszne dźwięki. Gdy słyszy muzykę to podryguje do rytmu (zupełnie jak Migotka). Bardzo potrzebuje czułości, przytulania, głaskania i całowania i niech taki będzie zawsze.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Obiecany post o dzikach

Trzeciego dnia pobytu Matka przeżyła szok i to nie jeden. Pięć minut drogi od naszego pensjonatu była mała plaża nad Zalewem Wiślanym. Lubiliśmy tam chodzić, bo po pierwsze było blisko, po drugie nie tłoczno, a po trzecie woda była znacznie cieplejsza niż w Bałtyku. Wybraliśmy się więc tam z dzieciakami, spacerkiem przez łąkę. Tak i nie tylko my mieliśmy takie plany, bo na końcu tejże łąki zobaczyliśmy dzika, który też szedł w stronę Zalewu. Babcia wzięła Migotkę i powiedziała, że wraca do pensjonatu. Próbowałam ją przekonywać, że dzik już sobie pobiegł i nie ma się czego bać, ale mnie nie słuchała. Dziadek i ja postaliśmy jeszcze chwilę i zastanawialiśmy się, czy jeszcze chwilę poczekać aż dzik się oddali, czy już iść nad Zalew. Popatrzyłam w bok i zamarłam - pół metra ode mnie stał drugi dzik i patrzył się na nas. Spojrzeliśmy sobie z dzikiem  głęboko w oczy i nogi się pode mną ugięły. Nie wiedziałam co mam robić, obok stał Dziadek trzymający na rękach mojego syna zupełnie nieświadomy obecności dzika. Nie wiedziałam jak należy się zachować w takiej sytuacji. Po głowie kołatała mi się tylko piosenka z "Akademii Pana Kleksa" - "Dzik jest dziki, dzik jest zły..." ale w pobliżu żadnego drzewa nie było tylko krzaki, a poza tym Matka wyszła z wprawy i zanim by się wspięła na drzewo to dzik już by ją dawno dopadł. Spokojnym głosem poprosiłam Dziadka, żeby powoli szedł w stronę pensjonatu a ja dalej stałam w miejscu i patrzyłam dzikowi w oczy. Na szczęście Dziadek widząc moją minę nie zadawał zbędnych pytań tylko z MB na rękach powoli się oddalił. Gdy był już przy pensjonacie ja też spokojnym krokiem, tyłem poszłam za nim, nie spuszczając wzroku z dzika. Na szczęście dzik nie ruszył się nawet o centymetr. Nie wiem co bym zrobiła gdyby było inaczej, pewnie wzięłabym atak na siebie. I tak to właśnie Matka przeżyła szok pierwszy. Szok drugi przeżyłam gdy opowiadałam Pani Zosi (właścicielce pensjonatu) naszą przygodę. Pani Zosia popatrzyła na mnie jakby nie rozumiała, czym ja się tak właściwie przejmuję i powiedziała " przecież dziki są jak psy tylko fajniejsze, bo nie gryzą". Cóż miałam na to odpowiedzieć? Od tamtej chwili nad Zalew chodziliśmy nie przez łąkę tylko na około wzdłuż drogi. Zajmowało to piętnaście minut, ale dzików już na tej trasie nie spotkaliśmy, chociaż kilka razy je słyszałam. Tatko żałował, że się wtedy z nami nie wybrał nad Zalew i przez kilka dni z aparatem biegał po łące, ale nie udało mu się spotkać dzika  (chyba już zaczynał wątpić w naszą opowieść) aż w końcu wybrał się nami na koncert "Lata z Radiem" i zobaczył jak w samym środku Krynicy Morskiej chodził po deptaku dzik. Tym razem pierwsza wypatrzyła go Babcia. Tatko wydał z siebie jęk, bo nie zabrał z domu aparatu.. Na szczęście miał kamerę, zdjęcia z niej są bardzo marne ale filmik ma i się cieszy. Po koncercie dziadkowie zostali jeszcze na kolacji w restauracji a my wracaliśmy do domu z dzieciakami i nagle na chodnik weszły trzy dziki. Tatko był zachwycony (bo w końcu po tygodniu biegania po łąkach zobaczył tyle dzików) a ja przerażona, bo nagle w mojej głowie pojawiła się myśl, że skoro on jak był sam to dzików nie spotykał a jak idzie ze mną to nagle widzi całe stada, to może ja te dziki przyciągam, czy co...Na swoje nieszczęście podzieliłam się z mężem tym przypuszczeniem i on niewdzięcznik wymyślił, że mnie będzie myśliwym wynajmował i zarobi mnóstwo pieniążków.

piątek, 22 sierpnia 2014

I po urlopie, czyli jak zmieścić dwa tygodnie w jednym poście

Dwa tygodnie naszego pobytu w Krynicy Morskiej można określić czterema słowami: słońce, morze, dziki, osy. Pogodę mieliśmy rewelacyjną, dopiero w ostatni dzień doszło do znacznego pogorszenia. Kilka razy spadł deszcz, ale zaraz po nim się wypogodziło, także kolejny raz pogodowo trafiliśmy idealnie.
Gorzej troszeczkę trafiliśmy mieszkaniowo. Dwa przestronne pokoje okazały się małymi klitkami, w których po rozłożeniu łóżek oraz wstawieniu łóżeczka turystycznego dla MB ciężko było się ruszyć. Hitem była łazienka, bo jak się weszło do niej przodem to po zamknięciu drzwi nie można się było obrócić a na kibelku siedziało się bokiem. Także już przy wchodzeniu trzeba się było zdecydować i albo wejść przodem w celu umycia rąk, albo tyłem w celu "kibelkowania" (jak nazywa to Migotka). Ale jakoś przetrwaliśmy, cztery dorosłe osoby i dwójka dzieciaków. Przetrwaliśmy i nie pozabijaliśmy się, ani nawet raz się nie pokłóciliśmy, co po raz kolejny pokazało jak cudownych mam rodziców. Dzięki nim i ja miałam urlop a ich pomoc była dla mnie zbawienna. Tatko wykończony ciężkimi przejściami w pracy mało się angażował, a ja to przecież taka wypoczęta tym siedzeniem w domu jestem i znudzona też, że właściwie to odpoczynku nie potrzebuję. Nie wiem już co się z nim dzieje i coraz mniej chcę wiedzieć. Ale wracając do urlopu. Babcia i MB pierwszy raz widzieli morze a morze pierwszy raz widziało Babcię i MB. Babcia zachwycona jest morzem a MB piachem. Trzeba odnotować, że MB zaczął raczkować i to od razu w zawrotnym tempie i żadna siła nie była go w stanie powstrzymać przed ucieczkami i grzebaniem w piachu. Migotka uwielbia wodę, więc moczyła się w Bałtyku cały czas. Pływała na pontonie i kole, skakała w falach, zbudowała kilka zamków i basenów a dwa dni przed wyjazdem napiła się słonej wody i miała rozstrój brzuszny. Smecty nie chciała nawet spróbować (ani prośby ani groźby nie skutkowały) więc karmiłam ją węglem medycznym wciskając kit, że to rozpuszczona czekoladka. Na osłodę wciskałam kostkę gorzkiej do paszczy i w ten sposób wyleczyłam obolały brzuch.
O dzikach napiszę jednak osobnego posta. A jeśli chodzi o osy to były one bardzo uciążliwe, bo nie dało się niczym słodkim dzieciaków dokarmić. Jak tylko pomyślałam o wyciągnięciu słoiczka z deserkiem dla MB albo drożdżówki dla Migotki to już cały rój się nad nami unosił. Na szczęście wzięłam moskitierę do wózka, to chociaż w czasie snu MB był bezpieczny. Wszyscy wróciliśmy cudnie opaleni i zadowoleni z urlopu. Tylko Tatko narzekał ale on ostatnio ciągle narzeka, więc nikt na to nie zwracał uwagi.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Ogłoszenia parafialne

Uprzejmie informuję, że szczęśliwie wróciliśmy z urlopu - opaleni, zadowoleni z pobytu nad morzem. Teraz dajcie mi chwilkę, żebym ogarnęła dom, pranie i przestawiła dzieciaki na normalny tryb życia codziennego, bo mi ich dziadkowie strasznie rozpuścili. Nadrobię zaległości w Waszych blogach a potem zaczną się pojawiać kolejne posty.

niedziela, 27 lipca 2014

Co zabrać?

Co zabrać nad morze? Najlepiej wszystko, tak to się przyda i to też - tylko auta się nie rozciągnie, niestety. A tak na poważnie, to ubrań dużo nie biorę. Znaczną część bagażu zajmują ręczniki ale z tego zrezygnować się nie da, chociaż Matka miała przez chwilę wizję suszenia latorośli suszarką do włosów. Zabieramy łóżeczko turystyczne dla MB i wózek spacerowy (tzw, parasolkę). Ciekawe jak mu się będzie w nim jeździło. Zabawki dla Migotki na plażę też muszą się zmieścić. Teraz robię tylko listę, wielkie pakowanie w piątek. Wiem, że wszystko można kupić na miejscu, pozostaje tylko kwestia - za ile. Odkąd podjęliśmy decyzję o moim urlopie wychowawczym o wiele bardziej zwracam uwagę na ceny. Z jednej pensji utrzymać naszą rodzinkę będzie ciężko, także wydatki trzeba planować. Trochę mnie przeraziły apele aptekarzy z nadmorskich miejscowości, żeby przywozić ze sobą leki i materiały opatrunkowe, bo przyjechało tak dużo turystów, że mają niedobory towaru. I znowu lista mi się wydłużyła....

czwartek, 24 lipca 2014

Kredki do malowania twarzy

Malowanie twarzy (oraz innych części ciała) to obecnie ulubione zajęcie Migotki. Dostała od cioci kredki do malowania twarzy i powstają piękne rysunki. Migotka rozpacza, że nie są na zawsze i tak łatwo się je zmywa. Matka w myślach dziękuje producentowi, że aż tak łatwo.



wtorek, 22 lipca 2014

Gdzie jedziemy na wakacje

Co chwilkę ktoś się mnie pyta o to, gdzie wybieramy się na wakacje. Zaczynałam odpowiedź, że do wyjazdu to jeszcze bardzo dużo czasu, ale okazało się, że właściwie to już tylko dwa tygodnie zostały, więc najwyższy czas rozglądnąć się za jakimś miłym pensjonatem. Ponieważ wcześniej nie wiedzieliśmy czy Tatko dostanie urlop to musieliśmy to zostawić na ostatnią chwilę. Od dwóch dni siedzę i dzwonię. Komputer przed oczami, komórka przy uchu, MB na rękach, Migotka przyklejona do nogi i dzwonię. Tak jak myślałam pół Polski jedzie nad morze wtedy co i my. Widocznie Tatko trafił z terminem swojego urlopu na jakiś szczyt urlopowy, bo nigdzie nie ma miejsc. Obdzwoniłam Jastarnię, Kuźnicę, Chałupy i dopiero w Krynicy Morskiej udało mi się znaleźć wolne miejsce. Często słyszałam, że nie ma miejsc dla tak dużej rodziny. Poczułam się trochę jak matka rodziny wielodzietnej i wcale mi z tym dobrze nie było. Na szczęście udało mi się zarezerwować dwupokojowe studio z aneksem kuchennym i namówiłam moich rodziców na wspólny wyjazd, bo cena, jak to w sezonie, niska nie jest. Dawno nie byłam z rodzicami na wakacjach a i Migotka nie może się już doczekać wyjazdu z ukochanymi dziadkami. Codziennie się mnie pyta, czy dziś jedziemy. To nasze pierwsze wakacje we czwórkę. Ponieważ wyjazd  tak dużej (wielodzietnej i wielopokoleniowej) rodziny to wyzwanie logistyczne rozpoczynam przygotowania od zaraz. Zacznę oczywiście od listy rzeczy do zabrania ale to dopiero jutro, bo dziś nie mam już na to siły.

piątek, 18 lipca 2014

Plastusiowy Pamiętnik

Migotka odkryła tę bajkę na TVP ABC i tak ją zachwyciła, że musiała w bibliotece wypożyczyć książeczkę o tym samym tytule, a ja musiałam jej zrobić Plastusia. Nie śmiejcie się, bo ja niestety nie posiadam zdolności manualnych i wyszło, to co wyszło. Wyglądał troszeczkę lepiej tuż po zrobieniu, zanim Migotka wzięła go w swoje łapki, ale tylko troszeczkę lepiej. Najważniejsze, że Migotce się podoba i to bardzo. Tatko nazwał go "gniotem" ale co on tam wie. Nie zna się i już!!


I czytamy teraz "Plastusiowy Pamiętnik" a Migotka kazała mówić do siebie "Tosia".

wtorek, 15 lipca 2014

Decyzja zapadła

Na początku października kończy mi się urlop rodzicielski. Ostatnie dni były dla mnie trudne, bo musiałam podjąć decyzję, czy wracać, czy też nie. Oczywiście tak jak zawsze wszystko rozbija się o kasę. Po przeliczeniu. ile będzie nas kosztowała niania , ile by zostało z mojej pensji, co zrobić gdy dzieciaki będą chore. wyszło na to, że lepiej będzie jeśli zostanę w domu. Ciężko nam będzie utrzymać się z jednej pensji, ale będziemy musieli sobie poradzić. Dziś wypisałam wniosek o dwa lata urlopu wychowawczego. Dziwnie mi z tym. Tatko całymi dniami pracuje, wraca późno ok 21 godz, więc większość rzeczy w domu robię ja. To samo musiałabym zrobić gdybym chodziła do pracy - tylko oczywiście w znacznie krótszym czasie i  kosztem czasu, który powinnam poświęcić dzieciakom. Skoro tata nie ma dla nich czasu to mama mieć musi. Myślę, że to dobra decyzja. Dobra dla dzieci, ale czy dobra dla mnie? Patrzyłam na moje koleżanki i czułam się jakbym teraz żyła w innym świecie albo na innej planecie. Moje życie bardzo różni się od tego jakie prowadziłam kiedyś, ale teraz musi tak być. Gdy MB pójdzie do przedszkola to ja wrócę do pracy, bo tak chcę. Na pewno mi się uda.

piątek, 11 lipca 2014

Mały jubileusz

Dopiero po opublikowaniu poprzedniego posta zauważyłam, że to był post nr 100. Ot taki mały jubileusz.

Czy to przyjaźń?

Mam dużo koleżanek i dużo znajomych, bo szybko nawiązuję kontakty ale przyjaciółkę mam tylko jedną. Przyjaźnimy się ponad 20 lat. Przeszłyśmy razem tyle, że można by nakręcić ze trzy komedie, dwa melodramaty i nawet jeden film sensacyjny. Dwa lata temu w pracy do naszego działu dołączyła nowa koleżanka Marta. Mnie wyznaczono na jej opiekuna, czyli miałam za zadanie nauczyć ją wszystkiego i pokazać jej firmę. Okazało się, że to sympatyczna dziewczyna i zdolna bestia bardzo, także miło nam się współpracowało. Gdy okazało się, że ciąża jest zagrożona i muszę zostać w domu, to Marta bardzo często mnie odwiedzała. Polubiły się z Migotką i w ten sposób Migotka zyskała przyszywaną ciocię. Tak się u nas podziało w rodzinie, że te przyszywane ciocie są fajniejsze niż te prawdziwe i bardziej się interesują dzieciakami - ale to już zupełnie inna historia. Ostatnio się zastanawiam, czy to jest jeszcze zwykła (ale już bardzo bliska) znajomość, czy też już przyjaźń. Ale to chyba dopiero czas pokaże. Teraz nasze relacje wejdą w nowy etap, bo okazało się że Marta jest w ciąży.

środa, 9 lipca 2014

Nie było mnie bo....

bo pogoda była taka piękna i pojechaliśmy do Sielpi na kilka dni. Oczywiście po powrocie tyle pracy mi się nazbierało, że nie wiem w co ręce włożyć, ale było warto. Żal było nie skorzystać z tak ładnej pogody. Migotka to "wodny dzieciak" także była w swoim żywiole. Z wody ciężko było ją wyciągnąć, czasu nie miała nawet na jedzenie. Ludzi było dużo, ale dzięki temu Migotka szybko sobie znalazła towarzystwo do zabawy. Powstawały więc i zamki z piasku i baseny i oczywiście błotko. Pisku i radości było co nie miara. 
W ubiegłym roku Tatko kupił sobie kajak dmuchany - przewidujący był bo kupił trzyosobowy. Strasznie o ten kajak byłam zła, bo stał w przedpokoju a nawet nie nadmuchany zajmował sporo miejsca. W końcu w tym roku Tatko go zwodował. Oczywiście uparł się, że zabierze Migotkę. Kupił dla niej porządny kapok i w sobotę Migotka pierwszy raz pływała kajakiem. Jak to ja przeżywałam to możecie się domyślać! Denerwowałam się bardzo, bo uważam że jest na to za mała. Pierwsze pływanie było tuż przy brzegu, ale Migotka była tak grzeczna i słuchała Taty we wszystkim, że pozwoliłam, żeby stopniowo zaczęli się oddalać od brzegu. Tatko pływał bez kapoka, żeby w razie czego nie ograniczał mu ruchów, ale na szczęście nic się nie stało i nie musiał bawić się w ratownika. Migotka była zachwycona. MB też był zachwycony tyle, że piachem, więc ja spędzałam czas pilnując żeby MB za dużo piachu nie pożarł. Planujemy wyjazd nad morze, ale zaczynam się zastanawiać, czy to dobry pomysł. W Sielpi rozkładaliśmy koc w cieniu drzew i było bardzo przyjemnie a tam już niestety nie będzie takiej możliwości. MB jest już za bardzo mobilny i ciężko go pilnować. Gdy był młodszy było łatwiej. 









środa, 2 lipca 2014

Urodziny Tatki

Już za nami. Ważne, bo okrągłe a konkretnie to czterdzieste. Od kilku dni uczyłam Migotkę w tajemnicy piosenki z "Czterdziestolatka". I wyobraźcie sobie, że dotrzymała tajemnicy - dzielna dziewczyna. Na szczęście Tatko teraz dużo pracował i w domu był tylko gościem, co znacznie nam ułatwiło naukę. Tatko był wzruszony, Migotka szczęśliwa a ja dumna z Migotki, że tak dzielnie się spisała. Tatko nie lubi tortów ani żadnych ciast z masami, więc upiekłam zwykłego murzynka w tortownicy, żeby kształt miał odpowiedni. I tak na świętowaniu minął nam weekend.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Wychowanie w prawdzie

Codziennie idąc po pieczywo przechodzę koło "osiedlowej mordowni" szumnie nazwanej "Pub Tawerna". Nie da się inaczej, trudno idę i już. Panowie pijaczkowie nawet się z galanterią odsuwają i miejsce dla wózka robią. Scenka z piątku. Migotka idzie koło wózka, na przeciwko nas idzie starsza pani z pieskiem - białym pudelkiem. Migotka ostatnio boi się piesków, więc wzięłam ją za rękę dla dodania otuchy i idziemy. Pech chciał, że z panią mijamy się akurat na wysokości ogródka Tawerny. Migotka pyta się mnie "co to za rasa?" "Pudel córeczko" odpowiedziałam. I na tym by się pewnie skończyło, gdyby Migotka nie wypatrzyła u pieska kokardki. "Mamo to stara pudelnica!". Panowie pijaczkowie w śmiech, pani właścicielka pieska zrobiła się czerwona i mówi do nich "Dziecku o psa chodziło a nie o mnie" i odeszła szybko a właściwie to bardzo szybko. A jej wyjaśnienia jeszcze spotęgowały śmiech pijaczków. Mnie to się właściwie też śmiać chciało, bo na tę grę słów Migotki nie zwróciłam uwagi ale nie wypadało mi się roześmiać, bo jeden pan pijaczek podszedł i starając się utrzymać pion mówi do mnie tak" dobra z pani matka, bo dziecko to trzeba w prawdzie wychowywać". I co miałam mu tłumaczyć, że Migotka utworzyła słowo pudelnica na zasadzie analogii kot-kocica a stara to dlatego, że siwa, czyli biała i że to ze starą pudernicą nie miało to nic wspólnego. Odpuściłam sobie tłumaczenie i poszłam. A Migotka się mnie zapytała " dlaczego oni się z tej pani śmiali?" "Nie wiem córeczko". I tyle z wychowania w prawdzie.

czwartek, 26 czerwca 2014

Panna Migotka

Był tort z baletnicą, ale w końcu w przypadku Migotki inaczej być nie mogło. Migotka szczęśliwa. Przyjęcie w gronie rodzinnym. Nawet tańce były, a co! Dom pięknie udekorowany, wszyscy odświętni, bo też i święto to dla nas wielkie. Cztery lata ma się raz w życiu a to już wiek poważny.
Tak, z małej nieporadnej kruszyny wyrosła trochę mniej nieporadna kruszyna. Gdy wróciłam z MB ze szpitala i popatrzyłam na Migotkę to wydawało mi się, że byłam w szpitalu nie pięć dni ale rok i pięć dni - taka mi się wydała duża i samodzielna. Ale to wciąż moja mała - duża dziewczynka.
Ostatni rok był dla niej i całej naszej rodziny bardzo ważny, bo Migotka została starszą siostrą. W tej nowej roli odnajduje się coraz lepiej. Początki były trudne ale teraz wszystko zmierza w dobrym kierunku. Migotka bardzo szybko mówiła i to poprawnie ale jeden wyraz przekręca - zamiast mówić "odrobinkę" mówi "trociupinkę". Pewna jestem, że specjalnie przekręca to słowo, bo wszystkim się to podoba a matkę to i nawet rozczula. Oprócz tego zdarzają się urocze zlepki słowne typu: "kopyta z osioła" (kopytka), "no to pogiął" (no to przegiął) i wiele innych. Jeśli chodzi o rysowanie to pożegnaliśmy etap "głowonogów" teraz wszystkie postacie na rysunku mają sukienki lub garnitury. Uwielbia się przebierać i sama tworzy stroje z reklamówek, foli po wodzie mineralnej a nawet z nosidełka dla lalek. Ma wielkie pudło z biżuterią (nawet matki zbiory są mniejsze) a biżuterią stają się też rzeczy zwykłe i niezwykłe np. pęknięty balon. Lubi gdy czytam jej książki. Literki zna odkąd miała dwa i pół roku ale nie widzę żeby zaczynała czytać. Tatko twierdzi, że Migotka umie czytać i ostatnio ustawicznie to sprawdza, bo już parokrotnie rzuciła nazwę produktu albo firmy patrząc na opakowanie (a na pewno tych nazw nie znała, bo część to rzeczy z pracy Tatki, które on testuje) . Ciężko to sprawdzić, bo jak się ją prosi żeby coś przeczytała to specjalnie przekręca.  Energii ma tak dużo, że mogłaby obdzielić nią kilkoro dzieci. Ciągle gdzieś biegnie i nigdy nie ma czasu na tak przyziemne rzeczy jak jedzenie, czy sikanie. Uwielbia skakać po łóżku, a z wielkich poduszek robi sobie zjeżdżalnie, buzia się jej nie zamyka i ma tysiąc pomysłów na minutę. Snu nadal potrzebuje niewiele. Usypia ok 22.15 a przed 8 rano już jest na nogach. Rządzi całym placem zabaw i wszystkim dzieciom organizuje zabawę. Jak się patrzy na Migotkę to dwie rzeczy rzucają się w oczy - zawsze ma rozwaloną fryzurę (nieważne ile spinek i gumek matka tam zainstaluje) i zawsze ma rany wojenne (rozwalone kolana, zadrapania, siniaki lub guzy). Uwielbia słodycze i niestety nadal odmawia jedzenia zup. Wciąż lubi buraczki (dzięki niej wszyscy mamy idealną morfologię)  i jagody. Pozostałych warzyw i owoców nie chce jeść.
Właśnie taka jest moja Migotka. Przed nią kolejne wyzwanie, czyli przedszkole. Ciekawe jaki będzie kolejny rok! Jedno jest pewne, Migotka nie pozwoli nam się nudzić.

wtorek, 24 czerwca 2014

Jak baletnica

Migotka od zawsze chodzi na palcach. Znajomi się zachwycają, że to takie urocze, dziewczęce a ja się martwię. Przez te palce Migotka bardzo często się potyka i ma rozwalone kolana. Najgorzej jest gdy ma ubrane sandały, bo ich czubki wchodzą między np. płyty chodnikowe i bam - Migotka leży. Dodatkowo nie podpiera się rękami przy upadku tylko leci na buzię. Pediatra uspokajała mnie, że to minie, ale jakoś nie mija, dlatego wydębiłam skierowanie do poradni rehabilitacyjnej. Odczekaliśmy swoje i dziś byliśmy u bardzo miłej pani doktor. Obejrzała Migotkę i na szczęście okazało się, że nie ma skróconych ścięgien Achillesa, bo tego obawiałam się najbardziej. Kręgosłup prosty, chód oprócz tych nieszczęsnych palców prawidłowy, stopy i kolana nie koślawe. Tak tylko, że to chodzenie na palcach jest spowodowane tym, że Migotka ma zbyt wrażliwe na dotyk stopy i gdy staje to odczuwa tak silny impuls, że to podbija ją na palce. Pani doktor mówiła mi, że już kilkakrotnie spotkała takie dzieciaki ale jest to bardzo rzadkie. Jest szansa, że z wiekiem jej to minie ale u niej dodatkowo jest to nawyk, z którym trzeba walczyć. Dostała skierowanie na wirówkę, ćwiczenia i masaże. Pani doktor pokazała nam jak mamy ćwiczyć w domu, bo teraz najważniejsze jest to, żeby nie dopuścić do skrócenia ścięgien. Mam też cały czas przypominać jej, że ma chodzić prawidłowo, czyli od pięty. Migotka marzy o balecie, ale ponieważ on jeszcze pogłębił by problem, to na razie jest nie wskazany. W sumie to dobre wieści więc trochę się uspokoiłam i bierzemy się do ćwiczeń w domu, bo niestety ale w poradni są strasznie długie terminy na ćwiczenia i musimy poczekać.

środa, 18 czerwca 2014

MInęło osiem miesięcy

Nie wiem kiedy to się stało i dlaczego tak szybko! Dopiero co był taki maleńki, taki taki... A tu już duży chłopak siedzi na dywanie i spogląda na mnie uśmiechniętymi oczami. Mój Syn. No dobra, koniec rozczulania się oto fakty:
  • waga 9,3 kg,
  • wzrost 75 cm,
  • zęby dolne jedynki - szt dwie
  • katar straszny, co wskazuje na kolejne zębole - obecnie jeszcze nie zlokalizowane,
  • dołki w policzkach nadal dwa, cudne wspaniałe - o! przepraszam miały być tylko fakty
  • potrafi obracać się z brzuszka na plecy i z plecków na brzuszek już na obie strony (prawa i lewa) za co szczególnie dziękujemy naszej rehabilitantce,
  • piwoty (obroty wokół własnej osi przy leżeniu na brzuszku) kręci piękne,
  • w końcu siedzi bez podpierania ale wywrotki się zdarzają,
  • pojawiły się pierwsze próby pełzania do tyłu (odpycha się mocno rękami),
  • zabawki Migotki oraz sama Migotka przestały być bezpieczne, bo MB doturla się gdzie chce i zabiera co chce, w domu coraz częściej słychać:" mamo, bo on mi zabrał",
  • pięknie mówi "da, da", "ty, ty", "te, te" i "ta, ta" - zdrajca jeden (ale wybaczam, bo to przecież nieświadomie, cóż poradzić),
  • śpi w takiej samej pozycji jak Tatko, czym nawet mnie rozczula,
  • bardzo jest ciekawy świata, wszystko musi dotknąć i zbadać,
  • nadal jest ciągle uśmiechnięty i zadowolony,
  •  nadal zasypia sam w łóżeczku (dzięki Ci Boże),
  • na placu zabaw lubi jak sadzam go na zjeżdżalni i przy mojej pomocy sunie w dół,
  • chrupki kukurydziane lubi średnio (dla Migotki to wielkie wory musiałam kupować),
  • uwielbia uderzać jedną zabawką o drugą lub o stolik (perkusista mały).
To chyba tyle z nowości. Przed nami kolejny, wspaniały miesiąc. Niedługo urodziny Migotki, mojej kochanej dziewczynki.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Adaptacja w przedszkolu cz. I

W przedszkolu Migotki były trzy dni adaptacyjne. Pomysł fajny, tylko realizacja nie do końca była dopracowana, ale może ja się nie znam. Po pierwsze odbyło się to za wcześnie. Do września jeszcze dużo czasu i dzieciaki i tak to zapomną. Po drugie wszystko trwało trzy dni a od razu  pierwszego dnia rozdzielono nas z dziećmi, za to w kolejne dwa rodzice też uczestniczyli w zabawach. Oczywiście pierwszego dnia zorganizowano dla rodziców zebranie. Ledwo się rozpoczęło a z sali gdzie zostały dzieci dobiegły nas wrzaski "do mamy, do mamy". Od razu poznałam ten słodziutki głosik. Pani Dyrektor po nią poszła i Migotka spędziła całe zebranie z nami. Potem jeszcze trójka zapłakanych dzieciaków też trafiła do nas. Trochę mnie to zmartwiło, że Migotka tak płakała. Ale ogólnie w przedszkolu jej się spodobało i cały czas mnie męczyła, że chce już iść znowu. Szkoda, że później już byliśmy z dziećmi, bo może  udało by się ją tam na chwilkę zostawić. W kolejne dni bardzo ładnie się bawiła i chętnie uczestniczyła we wszystkich zabawach.  Z tego co zauważyłam to dużo łatwiej jest dzieciom, których rodzeństwo chodzi już do tego przedszkola.

piątek, 13 czerwca 2014

Komary - koszmary

Zastanawiam się co płynie w moich żyłach, że te paskudy tak do mnie lecą. Nieważne, o której godzinie pojawię się na placu zabaw i tak wychodzę z nową kolekcją bąbli. Gdyby to kończyło się na zwykłych bąblach to bym się nie przejmowała, ale w większości przypadków pojawia się rumień i to taki o średnicy 10 cm minimum i opuchlizna. Nie odczuwam swędzenia tylko ból, który się nasila gdy jest gorąco. Mam dosyć. Ponieważ karmię MB piersią to nie chcę zażywać leków i muszę korzystać z tzw. "babcinych sposobów", które nie zawsze skutkują. Próbowałam już okładów z sody, cebuli i ziemniaków. Tatko kupił mi zapas olejków waniliowych, który podobno je odstrasza, to jeszcze tego spróbuję. Mama się śmieje, że odkąd wyprowadziłam się z domu to i ją zaczęły gryźć komary a wcześniej to wszystkie żerowały na mnie i reszta domowników miała spokój. Trudno jest jak jest. Dobrze, że dzieciaki nie pogryzione.

niedziela, 8 czerwca 2014

Podziw

Jakiś czas temu pisałam o mojej przyjaciółce, która niestety nie ma dzieci. W sumie to brak jest jakiejś jednoznacznej przyczyny. Trochę tam komplikacji zdrowotnych mają i ona i on ale żadna zdecydowanie nie wyklucza poczęcia, a ciąży jak nie było tak nie ma. Dziś zadzwoniła do mnie szczęśliwa, bo w końcu ośrodek adopcyjny znalazł dla nich synka. Już niedługo będzie końcowa rozprawa adopcyjna. Mały ma 11 miesięcy, jest wesołym chłopcem, już chodzi. Za jakiś czas go poznam i nie mogę się tego już doczekać. Teraz czas jest tylko dla nich, muszą zbudować więź z malcem i dopiero wtedy będzie właściwy moment na odwiedziny. Podziwiam ich za taką decyzję i za determinację z jaką walczyli. Ja na Migotkę czekałam cztery długie lata i też zastanawiałam się nad różnymi możliwościami. Natomiast mój mąż od początku postawił sprawę jasno, że adopcja odpada, bo nie jest w stanie pokochać obcego dziecka. Tak czuł od początku chociaż bardzo marzył o dzieciach. W tej kwestii nic na siłę nie da się zrobić, a namawianie go nie miało sensu.

piątek, 6 czerwca 2014

Przedszkole

Migotka nie dostała się do samorządowego przedszkola. Miała za mało punktów, bo jesteśmy normalną, przeciętną rodziną. Po ogłoszeniu wyników poszłam więc do prywatnego przedszkola, do którego Migotka poszła kilka razy w marcu. Ale nie tylko ja wpadłam na ten pomysł. Mieszkamy na nowym osiedlu i dzieciaczków jest tu naprawdę dużo i brakło miejsc nawet w prywatnych przedszkolach. Na szczęście zwolniło się jedno miejsce w czterolatkach i Pani Dyrektor wcisnęła tam nas, po starej znajomości. I proszę jaki absurd, siedzimy z Tatką przy stole w kuchni i się cieszymy jak głupki, że będziemy płacić 650 zł co miesiąc. Szczęściarze z nas, co nie...

środa, 4 czerwca 2014

Omamy mam, czy co?

Godzina ok 1.40 w nocy. Karmię MB, powieki mi opadają i nagle słyszę, że ktoś bardzo delikatnie naciska klamkę drzwi wejściowych. Przez chwilę zastanawiam się, czy mi się to tylko zdawało ale dźwięk ten jest tak charakterystyczny, że nie mogłam się pomylić. Nie wiem kto to był, ale się wystraszyłam i od tej nocy zamykam drzwi na dodatkowy zamek. Przeraża mnie to, że gdybyśmy zapomnieli zamknąć drzwi, ktoś mógł w środku nocy do nas wejść. Nie wiem, czy to złodzieje mają taką metodę sprawdzania, czy też po prostu ktoś się pomylił, bo miał trafić do mieszkania po nami albo nad. Tatko twierdzi, że mi się to przyśniło albo pomyliłam odgłosy. Jestem zmęczona, ale nie aż tak.

wtorek, 3 czerwca 2014

Wypadkowa Migotka

Są dzieci, które są ostrożne i mają jakieś zahamowania ale Migotka do nich nie zależy. Ona nie ma instynktu samozachowawczego. Jest bardzo ruchliwym dzieckiem. Biega szybko i w tym ciągłym pędzie nie uważa w ogóle. Na placu zabaw szaleje i niczego się nie boi. Chociaż nie wiem ile razy bym ją prosiła, żeby na siebie uważała to i tak to nic nie pomaga. Gdy byliśmy w Przemyślu to spadła ze stołka barowego. Odepchnęła się nogami i runęła do tyłu. Skończyło się to okropnym guzem z tyłu głowy i strasznym płaczem. Ja jej nie pozwalałam na tych krzesłach siedzieć ale oczywiście wszyscy się ze mnie śmiali, że jestem nadopiekuńczą matką i przesadzam. Ja nie przesadzam, ja po prostu znam moją dziewczynkę. Na wycieczce w Krasiczynie rozwaliła kolano, a po powrocie do domu na placu zabaw nabiła kolejnego guza - tym razem na czole. Jakaś mama dała mi żel z arniki do posmarowania czoła ale i tak śliwa była straszna. Mama ta była bardzo miła i po tym jak widziała jak Migotka szaleje poradziła mi, żebym sobie całą zgrzewkę tego żelu kupiła. Ja mam dosyć.

niedziela, 1 czerwca 2014

Ciasnota

Po powrocie od brata jeszcze bardziej odczuwam jak bardzo ciasne jest nasze mieszkanie. Nowe mieszkanie mojego brata bardzo mi się podoba. Jest dwupoziomowe a widok z okna jest powalający. Blok stoi na górce a w dole widać cały Przemyśl. Pięknie to wygląda w dzień i w nocy. Nawet burza wyglądała tam malowniczo. Tuż przed oknami ma zieleń i drzewa - na balkonie mogę siedzieć cały dzień. Mieszkanko składa się z trzech sypialni, salonu z kuchnią i łazienką. Ponieważ mają jeszcze mało mebli to mieszkanie wygląda na bardzo przestronne. Nasze jest maksymalnie zagracone. Zawsze podobały mi się "skosy" ale podczas pobytu w Przemyślu wybiłam je sobie z głowy, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wiem, że to kwestia przyzwyczajenia, bo mój brat który jest bardzo wysoki jakoś sobie radzi ale dla mnie było to zbyt uciążliwe. Nawet podczas wychodzenia z wanny nabiłam sobie guza. Ale największym minusem tego mieszkania jest brak windy. Oni pewnie mniej to odczuwają, bo ich córka jest już duża ale dla nas wchodzenie na czwarte piętro po stromych schodach było kłopotliwe. Wózek MB zostawialiśmy na dole ale wnoszenie go i holowanie Migotki po krętych schodach było trudne. Od dawna zastanawiamy się nas zakupem większego mieszkania ale przeraża nas wysokość raty kredytowej. Teraz kiedy mamy dwójkę dzieci taka decyzja nie jest łatwa, bo ani sytuacja w mojej pracy ani w pracy Tatki nie jest jasna. Dodatkowo ja jeszcze przez rok nie wracam do pracy, żeby zająć się dzieciakami więc na razie odkładamy zakup mieszkania na czas bliżej nieokreślony. My mamy dwa pokoje (a właściwie to ma je bank, bo kredyt jest jeszcze nie spłacony), w tym jeden z półotwartą kuchnią. Zabawki są wszędzie i na nic nie ma miejsca a jeszcze Tatko ma manię robienia zapasów i kupowania rzeczy zbędnych. Jedno co jeszcze mogę zrobić to przekształcenie naszej dawnej sypialni na pokój dziecięcy i moje przeprowadzka do łóżka Tatki ale to mi się zupełnie nie uśmiecha. MB budzi się w nocy często na karmienie a ja odzwyczaiłam się od spania w jednym łóżku z moim mężem. Tatko zasypia około trzeciej nad ranem, cały czas ma włączony telewizor. Kiedyś mi to nie przeszkadzało, ale odkąd mamy dzieci, śpię czujnie i budzi mnie każdy szelest. Nie wiem jak to będzie, gdy będzie mi chrupał nad uchem pochłaniając trzecią czekoladę a w tle będzie leciał kolejny raz skecz jakiegoś kabaretu - na samą myśl o tym rozpacz mnie ogarnia.

sobota, 24 maja 2014

Było, minęło...

To po kolei.

Udało nam się jednak pojechać na komunię mojej bratanicy. Do końca nie było wiadomo, czy dzieciaki wyzdrowieją a właściwie czy katar nie przekształci się w coś gorszego ale na szczęście tym razem się udało. Cieszę się, że mogłam z nią być w tak ważnym momencie. Prezent oczywiście się spodobał i to bardzo, bardzo. Ten zachwyt w oczach wart jest każdych pieniędzy. Od dwóch tygodni mój brat mieszka w nowym mieszkaniu także zaliczyliśmy jeszcze parapetówkę. Pogoda dopisała, było ciepło i słonecznie. Migotka nie chciała wracać do domu a MB jak zawsze był grzeczny i uśmiechnięty. Tatko nie mógł iść na urlopie do pracy, bo było za daleko, dzięki czemu jakoś przeżyliśmy ten wyjazd bez kłótni. Nauka dla mnie na przyszłość urlopy planować w miejscowościach odległych od miejsca zamieszkania co najmniej o 200 km. To tyle na dziś. Opiszę więcej później jak rozpakuję torby i ogarnę wszystko od nowa. Czuję się tak jak by mnie w domu nie było z miesiąc a prania mam tyle jak bym nie prała ze dwa.

czwartek, 15 maja 2014

Gdy tata pilnuje dziecko

Chyba zły tytuł posta napisałam. Powinnam była napisać: "Gdy duże dziecko pilnuje małe dziecko".  Nie wiem już co mam o tym myśleć, czy on ma takiego pecha, że to przy nim Migotce coś się dzieje, czy też on po prostu jej nie pilnuje. Niezbyt często ją gdzieś zabiera beze mnie. Lubią razem jeździć na zakupy do galerii. Migotka to uwielbia, bo to jedyne chwile jakie może z nim spędzić sam na sam, bo na spacer to jej oczywiście nie weźmie. To co chcę opisać wydarzyło się tydzień temu ale nie byłam w stanie wcześniej tego opisać, bo post składałby się właściwie z samych przekleństw. Dziś już się trochę uspokoiłam. To po kolei. W planach Tatko i Migotka mieli zakupy i jeszcze mieli misję specjalną, czyli zakup świecy na chrzest. Pojechali a ja z MB miałam iść do kancelarii parafialnej żeby donieść akt urodzenia. MB spał, ja dokończyłam gotowanie obiadu. Po godzinie od ich wyjścia właśnie wsadzałam MB do wózka gdy rozsunęły się drzwi windy i wysiadł z nich Tatko ciągnący ryczącą Migotkę za rękę. Zaskoczona byłam, że tak szybko wrócili. Pierwsza moja myśl była taka, że Migotka była niegrzeczna i za karę odwiózł ją do domu. Ale się myliłam i to bardzo. Migotka była cała mokra, przemoczona do suchej nitki a płakała z zimna. Otóż Tatko zabrał ją nad staw, karmili łabędzie i Migotka wpadła do stawu. Boże, jak można nie trzymać dziecka za rękę, jak można pozwolić żeby zbliżyło się do tak głębokiej wody. Wiem, że Migotka nas nie słucha i że to był przypadek ale i tak powinien ją lepiej pilnować. Dziecko tak małe może się zagapić albo zwyczajnie pobiec za jakimś ptaszkiem albo motylkiem. A najgorsze było to, że zamiast ściągnąć swój polar i ją owinąć to wiózł ją taką mokrą, zmarzniętą. Skończyło się to oczywiście katarem a teraz choruje MB. Mam dosyć. W całej sytuacji próbuję znaleźć coś dobrego i znalazłam: dobrze, że nie zabrał ją nad Wisłę i dobrze, że moja dziewczynka nie dostała hipotermii. A Tatko mógłby od czasu do czasu zejść na ziemię. I proszę udało się bez żadnego przekleństwa...

poniedziałek, 12 maja 2014

Chrzest

Pięknie było. Kameralnie, w małej kaplicy, tylko najbliżsi. Trzymałam go na rękach. Oczywiście nie płakał. Ten jego spokój jest zachwycający. Uśmiechał się do wszystkich  i patrzył tak, jakby rozumiał co się dzieje. Gdy ksiądz polał mu głowę wodą to był zaskoczony i chłód wody mu się nie spodobał ale nie tyle żeby się rozpłakać. Po chrzcie zaprosiliśmy gości do restauracji w pobliżu kościoła. Spędziliśmy miły wieczór, jedząc pyszne jedzenie. Tylko Migotkę ciężko było ogarnąć. Wszędzie było jej pełno. Na moje nieszczęście spodobały jej się toalety i biegałyśmy tam co chwilę. Szczególny zachwyt wzbudziła ta dla mężczyzn. Taka była podekscytowana całą uroczystością, że nie miała czasu jeść i nawet szarlotka na ciepło z lodami nie zatrzymała jej przy stole. Trochę się boję jak to będzie na komunii mojej bratanicy. Tutaj miałam moją kochaną mamę a tam ona nie jedzie. Mama ma chore serce i tak daleka podróż jest nie wskazana.

niedziela, 11 maja 2014

Poradnia preluksacyjna

Nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje, ale teraz już wiem. Byliśmy tam z MB na kontrolnym badaniu USG bioder. Na szczęście wszystko jest ok i mamy się zgłosić na kolejne badanie jak mały zacznie chodzić. Nieopatrznie powiedziałam, do pani doktor, że za pół roku będziemy. Popatrzyła się na mnie z politowaniem i powiedziała, że jak za rok przyjdziemy to będzie dobrze i żebym nie oczekiwała od faceta, że się będzie rozwijał tak szybko jak dziewczynka. Całą swoją filozofię na temat facetów mi wyłuszczyła. Pośmiałyśmy się trochę. Jak wyszliśmy od niej to mój mąż stwierdził, że trzeba innego .lekarza poszukać, bo się "baba nie zna". Oj, urażona męska duma się odezwała!
Z wynikiem muszę iść do pediatry, bo nie wykształciły się jeszcze jakieś kostne elementy, które już w szóstym miesiącu powinny być dobrze widoczne i możliwe, że trzeba będzie zwiększyć dawkę witaminy D.

czwartek, 8 maja 2014

Zaginiony w akcji

Mój mąż ma taką przypadłość, że chowa różne rzeczy w dziwnych miejscach i zapomina gdzie. Tak, pomysł z fotelikiem samochodowym dopinanym do kółek miałyście dobry. Ucieszyłam się, że nasz wózek ma tę opcję, tylko co z tego, że ją ma jak nie mogę z niej skorzystać. Żeby się dało dopiąć fotelik trzeba wpiąć do kółek taką kwadratową bazę, która niestety zaginęła w akcji. Nie ma jej i już. Było a nie ma - cud znikających przedmiotów. Mój mąż jest lepszy niż David Copperfield. Najgorsze jest to,że chciałam z tego skorzystać jak będziemy jechać do mojego brata, żeby nie zabierać spacerówki dla MB i nie mogę. Rzeczy zaginionych jest masa. Zaczynając od gofrownicy a na prostowniku kończąc. Prostownika to mój mąż szuka już kilka lat, oczywiście jego brak odczuwa tylko w sezonie zimowym. Przez resztę roku zapomina o nim, po czym wraz z nastaniem mrozów temat jak bumerang powraca. Część rzeczy zaginionych w mieszkaniu udaje mi się niespodziewanie odnaleźć ale do jego królestwa (piwnicy) się nie zapuszczam. On nic nie wyrzuca tylko znosi tam. Bałagan tam jest straszny i dlatego tam, w tym trójkącie bermudzkim rzeczy znikają. Dobrze, że chociaż mąż wraca z piwnicy cały i zdrowy.

poniedziałek, 5 maja 2014

Nie mam czasu

Nie mam czasu na nic. Nie mam czasu, żeby pisać, nie mam czasu żeby usiąść i poczytać ulubione blogi. Dużo się u nas teraz dzieje a dni mijają mi szybko. Za szybko. To po kolei. W sobotę będą chrzciny MB. Wcześniej mieliśmy problem z wyborem matki chrzestnej. Sytuacja rodzinna mojego męża trochę się skomplikowała i czekaliśmy aż się wszystko trochę unormuje. Matką chrzestną będzie siostrzenica mojego męża. Myślę, że podjęliśmy dobrą decyzję. Bardzo się ucieszyła. Nie myślałam, że aż tak zareaguje i jak zobaczyłam łzy w jej oczach to też się wzruszyłam. Może dzięki temu wszystko się dobrze skończy. Bardzo bym chciała, żeby nas odwiedzała i żeby mieli ze sobą fajny kontakt. Zobaczymy. Ponieważ mój mąż dużo pracuje i ma coraz większe problemy w pracy cały ciężar przygotowań spadł na mnie. Niby nic wielkiego ale i tak ledwo daję radę. Byłam u księdza, żeby wyznaczyć termin i załatwić, żeby nasza uroczystość nie była na ogólnym spędzie tylko w sobotę po mszy wieczornej. Oczywiście na początku stwierdził, że to nie możliwe. Argumenty finansowe przekonały księdza, że to jednak jest możliwe, tak samo jak było możliwe przy chrzcie Migotki. Szybko użyłam tych argumentów (bo ja czasu na niuanse nie mam) i taki trochę zaskoczony był, że jestem taka bezpośrednia. Spęd niedzielny polega na tym, że chrzci około piętnaścioro dzieciaków, w takim tempie i ścisku, że ciężko rodzicom przedrzeć się przed ołtarz a imion dzieci to nie wymawia, bo czasu nie ma. Cały czas się zastanawiam, czy taki chrzest bez wymienienia imienia jest ważny. Tak, tylko że on się zgodził ale i tak jeszcze mam się iść zapytać pro forma księdza proboszcza, czyli czeka mnie kolejna wyprawa do kancelarii. Nie wiem po co, żeby się lepiej poczuł, czy co? Przyjęcie będzie krótkie, ale nie mam siły organizować go w domu, czyli muszę iść załatwić restaurację, która jest na przeciwko kościoła. Telefonicznie zarezerwowałam ale muszę iść ustalić menu i wpłacić zaliczkę. Do tego musiałam kupić ubranie galowe dla MB i wybrać się do spowiedzi. Dzięki moim rodzicom jakoś mi się udało to wszystko zrobić ale i tak było ciężko, bo MB z butli jeść nie chce i muszę się stawiać w domu na karmienia co dwie godziny. Ale się udało i dumna jestem z siebie, że dałam radę.
Kolejna rzecz to to, że Migotka nie dostała się do przedszkola. Biegałam zapisywać się na listy rezerwowe, aż się okazało, że w tym roku nie obowiązują. Szkoda, bo całkiem niezłe pozycje zajmowałam. Czekaliśmy też, czy w przedszkolu nie utworzą dodatkowej grupy. W końcu skończyło się na tym, że zdecydowaliśmy się na prywatne przedszkole. Tak tylko, że mój mąż tak się długo zastanawiał aż i tam brakło miejsc. Jutro ma mi dyrektorka jednego z nich oddzwonić, czy u niej jakieś miejsce ocalało.
W tym roku moja chrześnica ma pierwszą komunię. Pierwszy raz jedziemy tak daleko z naszymi dzieciakami. Gdy biegałam za ubraniem dla MB to kupiłam też kreację dla siebie. Prezent już jest tylko go muszę jeszcze zapakować.
To tyle w wielkim skrócie. Jak to wypisałam to wcale nie jest tego tak dużo, a ja naprawdę ledwo z tym wszystkim zdążyłam a wieczorami zasypiałam na siedząco.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Biblioteka

Dziś zapisałam Migotkę do biblioteki. Miałam zamiar zrobić to wcześniej ale niestety w pobliżu nie mamy biblioteki i z małym MB taka wyprawa była niemożliwa. Ale teraz już się udało. Biblioteka jest w środku osiedla i nie da się tam dojechać tylko trzeba iść na piechotę i wypchać wózek oraz wciągnąć Migotkę pod gigantyczną górę. Ale daliśmy radę. Migotka jest dumna, że ma kartę biblioteczną, ja jestem dumna z mojej dziewczynki. Ja uwielbiam czytać i mam nadzieję, że uda mi się to zaszczepić w moich dzieciaczkach. Migotka wybrała "Bajkowy świat Bolka i Lolka", " A jak anakonda" i "365 zagadek". Szybko wszystko przeczytała i już mnie męczy, że chce iść wymienić. Pani była miła i nawet jakąś książkę dla mnie wybrała a właściwie to wcisnęła mi ją na siłę. Nie muszę chyba pisać, że nawet do niej nie zaglądnęłam, bo nie miałam kiedy. Pani chyba nie wie jak to jest mieć dwójkę dzieciaków i być zdaną tylko na siebie. Szkoda tylko, że trzeba zejść po schodkach do biblioteki i muszę wózek zostawiać na portierni i nosić MB na rękach. Nic, muszę to jakoś dopracować.

piątek, 25 kwietnia 2014

Czujnik w pupie

MB ma czujnik w pupie. Raz na kilka dni zdarza się cud i udaje mi się ogarnąć wszystko i wszystkich i wtedy mogę usiąść na chwilę do pisania. Oczywiście pod warunkiem, że MB śpi a Migotka ogląda bajkę (taka ze mnie wyrodna matka, że dziecku pozwalam). I co? Odpalam laptopa i MB się budzi. W dziewięciu przypadkach na dziesięć tak jest. Próbowałam najpierw pisać w notesie a wieczorami przepisywać ale siedzę przed kartką i nic, a gdy mam przed sobą klawiaturę to słowa płyną same. To pewnie dlatego, że wiem że mam mało czasu i muszę się sprężyć i  zrobić to szybko. Obstawiam, że czujnik ma MB w pupie. Muszę go znaleźć i wykręcić. Jeśli ktoś zna inny sposób na dezaktywację to proszę niech się podzieli.

środa, 23 kwietnia 2014

Szczepienie

Dziś byliśmy na kolejnym szczepieniu. Było, minęło i cieszę się, że mamy to za sobą. Dziś MB dostał trzecią dawkę Infanrix'u i trzecią, ostatnią dawkę szczepienia na żółtaczkę. Płakał bardzo. Migotka płakała tylko przy wkłuciu a później szybko się uspokajała a MB płacze długo. W sumie ja powinnam mniej się tym przejmować niż przy pierwszym dziecku a jest odwrotnie. Zdenerwowana byłam tak bardzo, że aż spać nie mogłam. Pani doktor stwierdziła, że to dlatego że synkowie są bardziej "mamusiowi", no i my kobiety wiemy że są słabsi od nas i dlatego bardziej się o nich boimy. Może to i racja w końcu Migotka to twarda kobieta jak ja.  Trochę statystyki: waga 8730, wzrost 70 cm, obwód głowy 45 cm. Ciężki jest bardzo i zapowiada się na wysokiego faceta - po tatusiu jak to stwierdziła pani doktor. Jak dotąd wszystko jest ok. Nie ma gorączki, nóżki nie opuchnięte i niech tak już zostanie.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Matka łysieje

Nie wiem już co robić. Od kilku tygodni wypadają mi włosy. Ale nie dwa, trzy, dziesięć tylko wszędzie zbieram je garściami- z poduszki, z wanny, z dywanu, że o szczotce już nie wspomnę. Jeśli sytuacja się nie zmieni pójdę do lekarza. Póki co zwalam winę na wiosnę i hormony. Kupiłam witaminy dla karmiących i czekam na efekt. Po ciąży włosy mam inne. Przed ciążą delikatnie się falowały a właściwie odginały gdy były dobrze ścięte. Nie musiałam nic z nimi robić - myłam, suszyłam i już, a teraz są całkowicie proste, klapnięte i takie jakieś miękkie. Ciekawe, czy tak już zostanie, czy też nie. Tylko, żebym się miała szansę o tym przekonać to musi mi parę sztuk na głowie zostać.

środa, 16 kwietnia 2014

Gra Grzybobranie

Codziennie chodzimy z Migotką na grzyby. Minimum raz dziennie a zdarza się, że i częściej. Oczywiście wracamy z koszami pełnymi grzybów. Szkoda tylko, że sosu grzybowego nie możemy z nich ugotować :-). Mikołaj, w osobie moich rodziców, przyniósł Migotce grę "Grzybobranie" firmy Granna. Reguły są proste a dzięki tej grze Migotka doszlifowała liczenie. Lubi też wierszyki, które wskazują albo skok o kilka pól do przodu albo do tyłu. Jeden minus to tylko to, że trzeba grę rozłożyć na twardym podłożu i nie ruszać za bardzo planszą, bo się grzyby przewracają. Polecam.

Przepraszam za marną jakość zdjęć ale robię je w pośpiechu, najczęściej walcząc z Migotki pasją do fotografowania i pozowania.



niedziela, 13 kwietnia 2014

Pół roku mam

Będzie ckliwie, więc jeśli ktoś nie ma ochoty to niech nie czyta. Matka patrzy na syna i próbuje opisać co czuje.

 MB skończył pół roku. To było cudowne pół roku. Jest spokojnym, uśmiechniętym chłopcem. Potrafi już bardzo dużo. Obraca się na brzuch i z powrotem na plecy. Lubi się bawić zabawkami i pięknie je przekłada z rączki do rączki. Lubi zabawki grające po naciśnięciu. Oczywiście widać jeszcze trochę, że lewa rączka jest słabsza ale pracujemy nad tym i wierzę, że się to w końcu wyrówna. Ostatnio śmieje się jak krecik z kreskówki i wszystkich tym rozbraja. Jeśli chodzi o rozszerzanie diety to powolutku wprowadzam kolejne warzywa. Wiem, że ma uczulenie na selera i musimy go unikać. Nieraz je obiadek spokojnie a nieraz płacze, bo woli cyca. Nie przepada za kaszkami. W nocy budzi się jeszcze na jedzenie. Pierwsza przerwa jest najdłuższa i trwa ok cztery godziny. Kolejne niestety są już krótsze i budzi mnie co trzy lub dwie godziny. Ale po nakarmieniu zaraz zasypia także nie narzekam. Stoję nad łóżeczkiem i patrzę jak śpi. Taki jest jeszcze maleńki. Podczas zasypiania naciąga sobie kocyk na oczy i zasypia sam w łóżeczku. Przestaje się już powoli mieścić w gondoli (a mamy ją naprawdę dużą) więc za jakieś dwa tygodnie musi się przesiąść do spacerówki. Lubi leżeć w gondoli i śpi zazwyczaj na spacerach, także nie wiem jak przyjmie taką zmianę. Na kolanach siedzi ładnie, ale rehabilitantka mówiła żeby nadal to ograniczać to ograniczam. Ubranka zaczyna teraz nosić w rozmiarze 74. Uwielbia buziaki, więc korzystam z tego ile mogę i sam też daje mi buziaki otwierając oczywiście paszczę na całą szerokość. Cudowne to chwile. Zresztą karmienie też. Albo patrzy mi w oczy albo ma je półprzymknięte z błogości, a ręką gładzi mnie delikatnie po twarzy. Nie ukrywam, że staram się celebrować każdą z nim chwilę. Rośnie tak szybko, zmienia się z każdym dniem. Wiem, że ostatni raz doświadczam tego wszystkiego, bo więcej dzieci już nie planujemy. Gdy Migotka była mała, to nie mogłam się doczekać kolejnych etapów a teraz niczego nie poganiam, na wszystko czekam ze spokojem. Cieszy mnie to, ale i wzrusza bardzo.  Jeśli ktoś doczytał tego posta do końca to gratuluję.

środa, 9 kwietnia 2014

Dziś o spacerach

Od kilku dni Migotka ucieka mi na spacerach. Zawsze lubiła się trochę oddalać ale nie było to kłopotliwe. Teraz ucieka i nie reaguje na wołanie. Próbowałam nie reagować, w myśl zasady ty się pilnuj mamy, ale ona zupełnie nie patrzy gdzie biegnie i czy ja za nią idę. Gdy nagle ktoś wyjdzie z klatki albo zza budynku biegnie na oślep i spadła już przez to ze schodów. Oddala się a jednak się boi. Gdy ucieka to często wbiega na trawnik a tam jest jak na polu minowym. Masakra. Już kilka razy zdarzyło się, że musiałam zostawić wózek z MB na chodniku i biec za nią, bo uciekała w stronę ulicy. Dziś też tak było, ale dziś mogłam zrobić trochę inaczej, bo Tata był w domu. Dałam jej ostrzeżenie, że jeśli się nie uspokoi to zaprowadzę ją do domu za karę. Oczywiście nie podziałało, tylko że ja zrobiłam dokładnie tak jak powiedziałam. Zostawiłam ją płaczącą tacie i poszłam kontynuować spacer z samym MB. Wyła już w drodze do domu i słyszałam ją jeszcze jak zjeżdżałam windą. Pomysł chyba miałam dobry tylko, że popsuł wszystko Tatko. Jak wróciłam przywitała mnie uśmiechnięta buzia Migotki cała umazana czekoladą. To co miało być karą stało się nagrodą. Chyba muszę najpierw Tatę wychować. Tylko jak ja mam się do tego zabrać.

sobota, 5 kwietnia 2014

Dziwnie

Po maratonie chorobowym doceniam bardziej każdą chwilę spokoju ale mój nastrój jest daleki od radosnego. Nie wiem dlaczego. Może to zmęczenie po tym wszystkim, a może przechodzę przesilenie wiosenne? Niby wszystko jest ok, ale nie mogę się zabrać do żadnej konkretnej roboty. Zmęczona jestem i senna a entuzjazmu to nie ma we mnie za grosz.
Muszę rozliczyć podatek nasz i rodziców i w końcu trzeba zorganizować chrzciny MB. Mąż pracuje dużo i nawet w dni wolne chodzi do pracy. Niby tylko na dwie, trzy godziny ale rozwala to już cały dzień. Wczoraj po pracy zabrał Migotkę na zakupy. Kupili buciki dla niej. Tak jakoś wypada dziwnie jej rozmiar, że 27 są na nią idealnie na teraz bez żadnego zapasu a 28 są znowu za duże. Kupił 28 i chyba dobrze zrobił. W półbutach pewnie za dużo nie pochodzi, zaraz zrobi się cieplutko i będzie chodziła w sandałach. Ja też muszę się wybrać w końcu na zakupy. W maju moja chrześnica ma komunię i muszę kupić sobie jakąś kreację i dla Migotki jakąś sukienkę. W moim przypadku sukienka odpada. Mleko wróciło i nadal karmię MB piersią, dlatego najlepsza będzie jakaś koszulowa bluzka, żebym go mogła dyskretnie i szybko nakarmić a nie walczyć z materią. Przynajmniej z prezentem nie mam kłopotu. Kupuję grę Xbox 360 i z głowy. Nie wiem jak my się zorganizujemy z tym wyjazdem do Przemyśla, to będzie nasz pierwszy wyjazd we czwórkę tak daleko i na tak długo.

wtorek, 1 kwietnia 2014

Koniec choroby

I mnie wirus nie ominął. Przez trzy dni zmagałam się z gorączką i przegrałam. Straciłam pokarm i skórę pod nosem. Męczyłam się strasznie. Pierwszy gorzej zaczął się czuć MB i musiałam znowu iść z nim do lekarza. W czwartek Migotka stwierdziła, że jest jej zimno. Myślałam, że mówi tak, bo ja przez dwa dni miałam straszne dreszcze i chodziłam w polarze a tu niespodzianka Migotka miała 38,6. To był dzień, w którym miała skończyć antybiotyk. Zadzwoniłam do lekarki i kazała mi ją obserwować przez noc, czy nie pojawią się duszności i przyjść rano do gabinetu. Na szczęście na płucach było czysto. Bałam się, że antybiotyk nie pomógł a to był nowy wirus. Dziś byliśmy u naszej pani Doktor znowu. Ale tym razem wygląda na to, że w końcu po trzech i pół tygodniach jest lepiej. Maluchy maja tylko lekki katar. Możemy wychodzić na spacery i z leków zostały tylko psikadła do nosa i Aerius dla MB. Jestem zmęczona tym wszystkim. Było mi bardzo ciężko a moja choroba jeszcze to wszystko utrudniała. Bałam się o te moje dzieciaczki bardzo. Groźba szpitala wisiała nad nami ale wszystko dobrze się skończyło. Teraz muszę dom posprzątać i wyprać górę brudów. Dziś Tata pojechał do Warszawy. Ja sobie siedzę i odpoczywam, dzieciaki śpią. Cisza, spokój. Nikt nie kaszle, nikt nie rzyga, nikt nie płacze. Chwilo trwaj...

niedziela, 23 marca 2014

Zapalenie płuc



W piątek poszłam z MB do lekarza na kontrolę. Wzięłam też ze sobą Migotkę, bo było wolne miejsce a coś mi się nie podobało w jej glosie. Wieczorem w czwartek zaczęła chrypieć i dziwnie piszczeć. Co prawda Pani doktor mówiła, że ona jest już prawie zdrowa ale wolałam to sprawdzić. I dobrze zrobiłam, bo okazało się, że Migotka ma zapalenie płuc. Chorujemy już dokładnie dwa tygodnie i kolejny tydzień przed nami. MB już właściwie jest zdrowy ale oczywiście antybiotyk musi wybrać do końca. We wtorek idę do kontroli już  tylko z Migotką. Kusi mnie żeby zabrać też MB ale lekarka mówiła, że jeszcze coś złapie w gabinecie a tu jest pewna, że to już koniec choroby. Leków moje dzieci biorą tak dużo, że aż musiałam sobie rozpiskę zrobić i wszystko notuję. Migotka dostała sumamed i jak dotąd znosi go dobrze. Ma też leki robione proszki i syrop. Tu z podawaniem jest gorzej ale i tak muszę przyznać, że jest dzielna. Gorączki nie ma, osłabienia też. Biega jak zawsze. 
Patrzę przez okno na spacerujących w promieniach słońca ludzi i zwyczajnie im zazdroszczę. Pierwszy raz nie cieszy mnie wiosna i przyroda budząca się do życia. Martwię się o moją dziewczynkę. Podjęłam już decyzję, że teraz do przedszkola nie będzie chodzić. Może od września jeśli jakimś cudem się załapie. Już dwa razy byłam w przedszkolu, żeby zostawić dokumenty ale mi się nie udało. Kolejki takie duże a ja muszę zdążyć na karmienie MB. W poniedziałek robię trzecie podejście. Może się uda - w końcu do trzech razy sztuka. I mam jeszcze jedną prośbę, niech te choroby już się skończą. Proszę. Gorzej się dziś czuję więc i mnie pewnie wirus nie ominął.

czwartek, 20 marca 2014

Kaszki, zupki i deserki, czyli zmiany, zmiany

MB skończył już pięć miesięcy. Duży chłopak jest z niego i waży już 7,300 kg i zwyczajnie moje mleko przestaje mu już wystarczać. Pani doktor powiedziała, że już najwyższy czas na rozszerzanie diety i trzeba mu pokazać, że istnieje coś innego niż cyc. Nie mam doświadczenia jak to się robi przy karmieniu piersią ale na szczęście inni mają to mnie doedukowali. Zaczniemy od wprowadzenia kaszki wieczorem, to może dłużej pośpimy. Nie będę odciągać mleka tylko dam kaszkę z mlekiem modyfikowanym i już. Drugie karmienie, które mi odpadnie to obiadek. Pani doktor mówiła żebym to wprowadzała wolno, tak żeby dopiero za jakieś trzy tygodnie zupka była na obiad. Dziwnie mam z laktacją, raz jest lepiej a raz gorzej ale MB jest najedzony a to najważniejsze. Mam nadzieję, że te zmiany nie wpłyną na nią źle i że uda mi się go karmić piersią nadal.

wtorek, 18 marca 2014

Zapalenie oskrzeli

Tak, niestety. Nie pomogły sterydy wziewne i MB od wczoraj zażywa antybiotyk. Kupiłam inhalator i łudziłam się, że pomogą ale wczoraj Pani doktor rozwiała te moje złudzenia i przepisała augmentin. Nie mam doświadczenia z chorobami dzieci. Migotka kilka razy w życiu (chyba trzy o ile dobrze pamiętam)  miała katar i na nim się kończyło i to z lekkim stanem podgorączkowym. Za to teraz nadrabiam zaległości. Boże, jak ja żałuję, że wymyśliłam to przedszkole. Migotka też jeszcze nie czuje się dobrze chociaż to już tydzień jak choruje. Przedwczoraj tak ją męczył kaszel, że w końcu zwymiotowała (też pierwszy raz w życiu). Gdy wczoraj szłam z dzieciakami do lekarza to bardziej martwiłam się o Migotkę niż o MB, bo wyglądało na to, że jemu jest lepiej. A tu niespodzianka Migotka ma katar i ten kaszel ma tylko z nim związek, bo tak to osłuchowo jest ok a MB się nie poprawiło ani trochę. Wystaliśmy się w kolejce u lekarza, bo teraz bardzo dużo dzieciaków choruje. Później znowu biegałam po aptekach, bo antybiotyku już nigdzie nie było. Po godzinie od podania antybiotyku MB zwymiotował. Nawet nie przypuszczałam, że tyle tego może być w tak małym brzuszku. Nie poszłam spać, bo się bałam że znowu się powtórzą wymioty. Obudziłam go na karmienie, bo przy takim maluchu lepiej uważać żeby się nie odwodnił. Później znowu przy nim siedziałam ale na szczęście już nie wymiotował. Dzisiaj rano zadzwoniłam do lekarki, czy mam nadal podawać aumentin. Powiedziała, że tak i po drugiej dawce już było ok. Według lekarki pierwsza dawka też się wchłonęła, bo godzina w brzuszku wystarczyła. Przy tym wszystkim MB jest spokojny, uśmiechnięty i zadowolony. Nawet tuż przed wymiotami się uśmiechał i to mnie zmyliło, dlatego myślałam że mu lepiej. Taki mi się cud dostał kochany.

niedziela, 16 marca 2014

Kocham Pana, Panie Brummie

Dziś o ulubionej książce Migotki. Pierwszy raz przeczytałam jej "Pan Brumm idzie się kąpać" (Wydawnictwo Bona) gdy miała prawie dwa lata. Kupiłyśmy tę książkę gdy byłyśmy na Targach Książki dla Dzieci. Czytamy i oglądamy ją bardzo często. Tak oglądamy, bo i jej i mnie bardzo podobają się ilustracje. Oglądanie zaczynamy już od okładki i opowiadamy sobie historyjkę o tym jak Pan Brumm ubiera kolejne części stroju do pływania. Po przeczytaniu  historyjki o Wkurzaczu i Kaszalocie wymyślamy co będzie robił Pan Brumm gdy już ściągnie swój strój kąpielowy...

Zdecydowanie polecam.


czwartek, 13 marca 2014

Nigdy więcej (zaległy post)

Nigdy więcej nie pójdę do szczepienia z dwójką dzieci, bo teraz siedzę i się zastanawiam czy dostali te szczepionki które powinni. Ale od początku. MB miał dostać w końcu drugą dawkę Ifanrixu a Migotka szczepienie na meningokoki. Wizyta u pani doktor przebiegła miło i tak jak powinna. Problemy zaczęły się w gabinecie zabiegowym. Była 10.45 a pielęgniarka miała wyjść o 11 godz, bo spieszyła się do kolejnej pracy. Za nami była jeszcze jedna mama z dwóją dzieciaków. Pielęgniarce tak się spieszyła, że rozpakowała obydwie nasze szczepionki na raz. Nie przyszło mi do głowy, że tak zrobi. Powiedziałam, że pierwsza do szczepienia idzie Migotka i że ma mieć szczepienie na meningokoki. Pani odpowiedziała mi "tak, tak" i pisała w książeczkach dalej. Później już było straszne zamieszanie. Tata trzymał Migotkę, ja MB a później zmiana. Ja przejęłam kwilącą Migotkę i nie miałam głowy, żeby dokładnie sprawdzić fiolki i nawet nie przyszło mi to na myśl. W małym gabinecie były też równocześnie dzieciaki, które miały być szczepione po nas. Gwar, płacz i zamieszanie i efekt jest jaki jest. mam nadzieję, że się nie pomyliła. Trochę kojarzę, że Migotki fiolka była taka brązowa a Infanrix ma różową. Jestem wzrokowcem więc zapamiętuję takie rzeczy, ale ręki sobie nie dam uciąć. Pielęgniarka twierdzi, że dokładnie sprawdziła i muszę jej wierzyć że wszystko jest tak jak być powinno. Muszę za to pochwalić Migotkę, bo była bardzo dzielna. Nie płakała i grzecznie dała się zaszczepić.

środa, 12 marca 2014

Ciąg dalszy choroby

Dziś byliśmy u naszej lekarki. Migotka ma się całkiem dobrze, katar ma i tyle ale gorzej jest z MB.
Wiedziałam, że coś jest nie tak, bo od 5 rano dziwnie oddychał. Coś mu dziwnie świszczało i dziwnie też poruszała mu się klata. Okazało się, że tak zareagowały oskrzela na infekcję kataralną. Kupiłam inhalator i stosujemy kurację wziewną. Oby to pomogło. A ja też jakoś gorzej zaczynam się czuć. Babcia, która dzielnie nam pomaga też ma początki infekcji. Czekam tylko na to, że Tata dojdzie do wniosku, że też jest chory i od nowa będzie spędzał czas w pozycji horyzontalnej a ja będę małpą najgorszą, która biednego schorowanego faceta do roboty goni. Eh, szkoda gadać...

poniedziałek, 10 marca 2014

Dwa dni i choroba

We czwartek poszłam z Migotką obejrzeć przedszkole. Oczywiście nie chciała zostać beze mnie w sali i pobawić się z dziećmi, ale tego się spodziewałam. Obejrzałyśmy wszystkie sale i odbyłyśmy rozmowę z bardzo miłą Panią Dyrektor. Później patrzyłyśmy jak bawią się dzieciaki i chociaż zapraszały ją do kółeczka to nie chciała pójść. W piątek poszłyśmy znowu, ale nadal nie chciała wejść na salę. W końcu Pani powiedziała, żebym poszła do domu a one spróbują ją zabawić. Tak tylko, że jak się Migotka zorientowała, że mnie nie ma, to wyła tak że ją słyszałam przed budynkiem. Pani wyszła po mnie, ale za nim doszłyśmy do sali to Migotka się uciszyła. Przez szybkę w drzwiach widziałam jak siedzi u Pani na kolanach i rysuje. Po godzinie przyszłam po nią. Na mój widok się rozpłakała ale stwierdziła, że było fajnie. Nie bawiła się z dziećmi tylko z Panią. A dziś był u nas lekarz. MB bardzo kaszle a Migotka ma początki kataru. Szybko coś złapała. Zobaczymy co się tego wykluje. Nie wiem, czy jutro pójdziemy do przedszkola czy też nie. Boję się o MB, bo podobno jakieś wirusowe zapalenie płuc grasuje po naszym mieście. Oby to był tylko katar. Proszę.

niedziela, 9 marca 2014

Wiedziałam, że tak będzie

Oczywiście trzeba było jechać po Migotkę. Płakała i nie chciała zostać u Babci na noc. Po powrocie powiedziała mi, że Babcia źle ją wychowuje a ja o wiele lepiej. I tyle z moich planów. Następnego dnia po obudzeniu znowu wyła, że chce do Babci. Mam dosyć. Ja też chcę do Babci i bardzo bardzo chętnie zostanę tam kilka dni i nocy. O!

niedziela, 2 marca 2014

Starsza siostra

Wczoraj miało miejsce bardzo miłe zdarzenie. MB wodzi oczami za Migotką od dawna, ale miłość siostrzana raczej szorstka była dotąd niż czuła. Wczoraj MB roześmiał się głośno gdy Migotka zaczęła tańczyć i podskakiwać. Trwało to bardzo długo, ona tańczyła on chichotał i tak naprawdę to była ich pierwsza wspólna zabawa. Zabawa to może za duże słowo ale ja to tak odebrałam i Migotka też. Myślę, że teraz będzie już tylko lepiej. Dziś Migotka pojechała do Babci. To już trzecia nasza próba żeby została tam na noc. Pewnie znowu Tata będzie musiał jechać po nią w nocy. A ja mam w końcu troszeczkę czasu dla siebie. Znowu mi się włącza przypominacz o obowiązkach w mojej głowie, ale głośno stukam w klawiaturę żeby go zagłuszyć. Blog i czytanie co u Was to moja jedyna przyjemność. Szybko piszę, jeszcze szybciej czytam. Więcej niż pół godziny nie mogę na to poświęcić.

środa, 26 lutego 2014

Cztery i pół

Tyle ma już MB. Duży z niego chłopak. Część pajaców w których śpi mam po Migotce i stąd mogę ich porównać. Migotka chodziła w nich gdy miała 7, 8 m-cy. Tak samo kombinezon zimowy. Na Migotkę był dobry gdy miała 5 m-cy i w sumie to prawie całą zimę w nim paradowała, czyli około 8 m-ca zrobił się za mały a MB już z niego wyrósł. Umie już bardzo dużo. Łapie już zabawki rączkami, podciągany za rączki siada. A od tygodnia gdy trzymam go na rękach tyłem do siebie, nie chce już kłaść głowy na moich piersiach tylko sam odgina ją do przodu i ładnie siedzi. Rehabilitantka kazała mi to stopować, bo na siedzenie jest zdecydowanie za wcześnie. Łatwo powiedzieć. Próbowała mi pokazać jak to robić odchylając go, ale nawet jej to nie wychodziło. Śmiesznie też z nim się ćwiczy, bo już sam wie kiedy i gdzie położyć rączki i co teraz po kolei będziemy robić. Kiedy leży na przewijaku to unosi pupę tak, że aż trudno ubrać mu pieluszkę. Gdy zrobił to pierwszy raz to zaczęłam się śmiać, także pretensje mogę mieć tylko do siebie. Ślicznie się uśmiecha i z uwielbieniem patrzy mi w oczy. Nadal jest spokojny i wesoły ale nie chce już sam leżeć tylko potrzebuje towarzystwa. Jest mi przez to trudniej ale to normalny etap. W sumie to bym się martwiła gdyby nie nastąpił. Ze spaniem bywa różnie. Nieraz w nocy przerwa w karmieniach wynosi 5 lub  6 godzin ale niestety częściej jest tak, że wstajemy co trzy godziny. Rano ma długą drzemkę od ok 10 godz i trwa ona nawet i dwie godziny. Później jest godzinna drzemka między 13 a 14 godz na spacerze. A później to już bywa różnie. Są dni, że więcej już nie śpi i idzie spać dopiero po 22 godz, wtedy gdy kładę Migotkę a są dni, że i dwie drzemki są popołudniu takie po 40 min. Według wszystkich norm wiem, że śpi za mało ale ja i tak jestem zadowolona, bo to dużo więcej niż spała Migotka w jego wieku. Wszystko co mam do zrobienia robię w czasie jego drzemki przed południem. Także u nas obiad gotowy jest już nawet i o 11 godz. W piątek idziemy w końcu do szczepienia. Mam nadzieję, że nas nic nie dopadnie i się uda.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Dlaczego?

Dlaczego matce kręci się w głowie?
Nie, nic matka nie piła mocniejszego. Matka nie sypia a właściwie to sypia za mało. Migotka wstała o 6.50, myślałam więc że wieczorem padnie o jakiejś przyzwoitej godzinie. A tu niespodzianka godzina 22 a ona nie chce spać. Mamo pić. Dobra schodzę z łóżka idziemy do kuchni, daję pić. W łóżeczku leży MB i nie śpi, trudno, dobrze że się nie drze. Wracamy do łóżka. Po 20 minutach znowu chce pić. Z początku odmawiam ale zaczyna wrzeszczeć, teraz już wiem że nie uśnie. MB patrzy się na nas gdy znowu wędrujemy do kuchni. Czyżbym widziała iskierki współczucia w małych oczkach. E tam, pewnie patrzy na mnie z politowaniem, że znowu uległam. Wracamy, kładziemy się do łóżka. Leżymy, leżymy i znowu Migotka zaczyna płakać. Teraz katar nie daje jej spać, dobra wstaję po chusteczkę, wydmuchujemy nieistniejący katar. Próbuje mnie wciągnąć w dyskusje na różne tematy ale dzielna jestem i się nie daję. MB też nie śpi. Co ja mam za dzieci????? Migotka zaczyna usypiać jest 22.45. Zasypia też MB. Po cichutku schodzę z łóżka, idę wyciągnąć worek ze śmieciami. Wracając z łazienki słyszę z pokoju "gggg". Nie to niemożliwe, zdawało mi się. Zaglądam do pokoju, nie nie zdawało mi się - MB nie śpi. Biorę go do drugiego pokoju, żeby nie obudził siostry. Robię sobie kolację. Z pracy wraca Tata. Mały "gada" cały czas. O 23.30 karmię go i liczę że najedzony słodko zaśnie. No i się przeliczyłam, usypia dopiero o 00.30. Kładę się spać. O 2.10 pobudka. Migotka chce pić. Wrzeszczy strasznie. Szybko ciągnę ją do kuchni żeby nie obudziła brata. Daję jej pić wracamy do łóżka. Zasypia a przynajmniej tak mi się wydaje. Po 10 minutach znowu wrzeszczy. Idziemy do kuchni. Teraz oprócz picia chce jeszcze bajkę. Odmawiam, tłumaczę, że ma być cicho, bo obudzi MB. W sumie nie musi być cicho MB już nie śpi. Wcale mu się nie dziwię. Migotka zasypia, ja karmię MB. Idę spać. Ledwo zamknęłam oczy a już budzi mnie płacz Migotki. Coś się śniło złego. Przytulam, usypiam. O 6 godz wrzask MB. Karmię, usypiamy. O 6.45 czuję jak ktoś na siłę podnosi mi powiekę. Migotka słodko się uśmiecha "zobacz mamo, wstałam bez płaczu, tak jak chciałaś". Tak chciałam, tylko dlaczego tak wcześnie przecież ja dopiero co zasnęłam. Próbuję pertraktować, kuszę przytulaniem. Nic z tego wstajemy i zaczynamy kolejny dzień. Przy wstawaniu z łóżka czuję jak świat wiruje a ja razem z nim.

sobota, 22 lutego 2014

Książeczki kostki Yoyo Books "Gospodarstwo"

Ostatni raz kupiłam książkę bez jej oglądania. Niestety pudełko z dziewięcioma książeczkami było zafoliowane a opis z tyłu pudełka bardzo zachęcający. Zresztą co można zepsuć w książeczkach kostkach? Przecież treści tam brak, wiadomo rysunek podpis i już. Tak myślałam i w ten oto sposób trafiłam na bubel. Pierwsza rzecz która mi się nie podoba to zawartość książeczek. Dla przykładu opiszę książeczkę która ma tytuł "Osoby". I tak na pierwszej stronie jest "gospodarz". Ok, to może   być. Na drugiej stronie "żona gospodarza" (można już się przyczepić, że nie "gospodyni"ale niech będzie) na trzeciej stronie "syn gospodarza" (tu już zaczęłam się uśmiechać) a na kolejnej stronie, kto zgadnie? Bingo "córka gospodarza" - tu już się uśmiałam do łez. Ale jak dotarłam do przedostatniej strony już nie było mi do śmiechu. Narysowany jest rzeźnik ale podpis pod rysunkiem wygląda tak "żeźnik".  Aż mnie zęby rozbolały. 
Przepraszam za jakość zdjęć.




sobota, 15 lutego 2014

Brak czasu

Nie mam kiedy pisać. Ciężko mi znaleźć taki moment w ciągu dnia, żeby MB spał a Migotka była czymś zajęta (czytaj oglądała bajkę) a wieczorem padam ze zmęczenia. Dalej chodzimy późno spać. Migotka zasypia między 22 godz a 23 a wstaje między 7 godz a 8. Przyznaję się, że jeśli jest taki moment w ciągu dnia, że mogę usiąść do pisania to i tak mam tyle do zrobienia, że kończy się to zawsze brakiem czasu dla bloga. Już właściwie mam usiąść ale myślę sobie tak "wleję wodę do nawilżacza" i prawie siadam przed laptopem ale no tak "jeszcze kwiatki podleję", "jak już stoję na krześle to tylko kurz na szafie powycieram" itd, itd. A tu się już MB budzi - co tak szybko? A nie, nie szybko tylko ja cały czas spędziłam robiąc pierdylion drobnych rzeczy. 
Muszę się jakoś zorganizować z tym pisaniem. Chyba jednak najlepiej będzie wieczorem, a właściwie w nocy, jak dzieciaki będą spały. Tylko czy ja dam tak radę, bo jak jestem zmęczona to mi nawet myśli trudno zebrać. Zobaczymy. A może na jakiś czas lepiej zawiesić pisanie?

środa, 12 lutego 2014

Zastanawiam się

Zastanawiam się, czy podjęłam dobrą decyzję nie posyłając Migotki do przedszkola. Ja sobie radzę z dwójką dzieci ale wydaje mi się, że ona się ze mną zwyczajnie nudzi w domu. Nic na to nie poradzę, że mam więcej obowiązków tak już zawsze będzie i już. Dokłada się do tego jeszcze pora roku. Migotka tęskni do zabaw z dziećmi. Wszyscy znajomi z placu zabaw chodzą do przedszkola więc są w domu dopiero popołudniu. Rodzice te popołudnia wolą spędzić w domu a nie na wizytach i wcale im się nie dziwię. Mi zresztą też ciężko przyjmować gości. Spacery Migotkę nudzą. Było lepiej jak był śnieg ale teraz nie ma co robić. Ostatnio była niegrzeczna na spacerach. Złośliwie wchodziła do każdej kałuży i każdego błota (dobrze jeśli było to tylko błoto). W domu staram się angażować ją do wszystkich czynności chociaż zrobienie z nią czegokolwiek zajmuje mi dwa razy więcej czasu ale trudno. Nie chcę żeby ciągle oglądała bajki albo grała w gry. Poświęcam jej każdą wolną chwilę, wymyślam zabawy ale to chyba za mało. Wczoraj zadzwoniłam do prywatnego przedszkola i są miejsca. Dziwne ale Migotkę cieszy perspektywa bycia przedszkolakiem. Dzisiaj poszłyśmy pod budynek i była bardzo zawiedziona, że nie wchodzimy do środka. Już sama nie wiem co robić. Nie mogę jej posłać już, bo zwyczajnie boję się że przyniesie jakieś choróbsko a przed nami szczepienie MB. Już mamy dwa miesiące przekroczony termin, bo cały czas Tata był chory. Muszę to wszystko jeszcze raz dokładnie przemyśleć, bo to do mnie będzie należało zaprowadzanie i przyprowadzanie Migotki.