sobota, 24 maja 2014

Było, minęło...

To po kolei.

Udało nam się jednak pojechać na komunię mojej bratanicy. Do końca nie było wiadomo, czy dzieciaki wyzdrowieją a właściwie czy katar nie przekształci się w coś gorszego ale na szczęście tym razem się udało. Cieszę się, że mogłam z nią być w tak ważnym momencie. Prezent oczywiście się spodobał i to bardzo, bardzo. Ten zachwyt w oczach wart jest każdych pieniędzy. Od dwóch tygodni mój brat mieszka w nowym mieszkaniu także zaliczyliśmy jeszcze parapetówkę. Pogoda dopisała, było ciepło i słonecznie. Migotka nie chciała wracać do domu a MB jak zawsze był grzeczny i uśmiechnięty. Tatko nie mógł iść na urlopie do pracy, bo było za daleko, dzięki czemu jakoś przeżyliśmy ten wyjazd bez kłótni. Nauka dla mnie na przyszłość urlopy planować w miejscowościach odległych od miejsca zamieszkania co najmniej o 200 km. To tyle na dziś. Opiszę więcej później jak rozpakuję torby i ogarnę wszystko od nowa. Czuję się tak jak by mnie w domu nie było z miesiąc a prania mam tyle jak bym nie prała ze dwa.

czwartek, 15 maja 2014

Gdy tata pilnuje dziecko

Chyba zły tytuł posta napisałam. Powinnam była napisać: "Gdy duże dziecko pilnuje małe dziecko".  Nie wiem już co mam o tym myśleć, czy on ma takiego pecha, że to przy nim Migotce coś się dzieje, czy też on po prostu jej nie pilnuje. Niezbyt często ją gdzieś zabiera beze mnie. Lubią razem jeździć na zakupy do galerii. Migotka to uwielbia, bo to jedyne chwile jakie może z nim spędzić sam na sam, bo na spacer to jej oczywiście nie weźmie. To co chcę opisać wydarzyło się tydzień temu ale nie byłam w stanie wcześniej tego opisać, bo post składałby się właściwie z samych przekleństw. Dziś już się trochę uspokoiłam. To po kolei. W planach Tatko i Migotka mieli zakupy i jeszcze mieli misję specjalną, czyli zakup świecy na chrzest. Pojechali a ja z MB miałam iść do kancelarii parafialnej żeby donieść akt urodzenia. MB spał, ja dokończyłam gotowanie obiadu. Po godzinie od ich wyjścia właśnie wsadzałam MB do wózka gdy rozsunęły się drzwi windy i wysiadł z nich Tatko ciągnący ryczącą Migotkę za rękę. Zaskoczona byłam, że tak szybko wrócili. Pierwsza moja myśl była taka, że Migotka była niegrzeczna i za karę odwiózł ją do domu. Ale się myliłam i to bardzo. Migotka była cała mokra, przemoczona do suchej nitki a płakała z zimna. Otóż Tatko zabrał ją nad staw, karmili łabędzie i Migotka wpadła do stawu. Boże, jak można nie trzymać dziecka za rękę, jak można pozwolić żeby zbliżyło się do tak głębokiej wody. Wiem, że Migotka nas nie słucha i że to był przypadek ale i tak powinien ją lepiej pilnować. Dziecko tak małe może się zagapić albo zwyczajnie pobiec za jakimś ptaszkiem albo motylkiem. A najgorsze było to, że zamiast ściągnąć swój polar i ją owinąć to wiózł ją taką mokrą, zmarzniętą. Skończyło się to oczywiście katarem a teraz choruje MB. Mam dosyć. W całej sytuacji próbuję znaleźć coś dobrego i znalazłam: dobrze, że nie zabrał ją nad Wisłę i dobrze, że moja dziewczynka nie dostała hipotermii. A Tatko mógłby od czasu do czasu zejść na ziemię. I proszę udało się bez żadnego przekleństwa...

poniedziałek, 12 maja 2014

Chrzest

Pięknie było. Kameralnie, w małej kaplicy, tylko najbliżsi. Trzymałam go na rękach. Oczywiście nie płakał. Ten jego spokój jest zachwycający. Uśmiechał się do wszystkich  i patrzył tak, jakby rozumiał co się dzieje. Gdy ksiądz polał mu głowę wodą to był zaskoczony i chłód wody mu się nie spodobał ale nie tyle żeby się rozpłakać. Po chrzcie zaprosiliśmy gości do restauracji w pobliżu kościoła. Spędziliśmy miły wieczór, jedząc pyszne jedzenie. Tylko Migotkę ciężko było ogarnąć. Wszędzie było jej pełno. Na moje nieszczęście spodobały jej się toalety i biegałyśmy tam co chwilę. Szczególny zachwyt wzbudziła ta dla mężczyzn. Taka była podekscytowana całą uroczystością, że nie miała czasu jeść i nawet szarlotka na ciepło z lodami nie zatrzymała jej przy stole. Trochę się boję jak to będzie na komunii mojej bratanicy. Tutaj miałam moją kochaną mamę a tam ona nie jedzie. Mama ma chore serce i tak daleka podróż jest nie wskazana.

niedziela, 11 maja 2014

Poradnia preluksacyjna

Nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje, ale teraz już wiem. Byliśmy tam z MB na kontrolnym badaniu USG bioder. Na szczęście wszystko jest ok i mamy się zgłosić na kolejne badanie jak mały zacznie chodzić. Nieopatrznie powiedziałam, do pani doktor, że za pół roku będziemy. Popatrzyła się na mnie z politowaniem i powiedziała, że jak za rok przyjdziemy to będzie dobrze i żebym nie oczekiwała od faceta, że się będzie rozwijał tak szybko jak dziewczynka. Całą swoją filozofię na temat facetów mi wyłuszczyła. Pośmiałyśmy się trochę. Jak wyszliśmy od niej to mój mąż stwierdził, że trzeba innego .lekarza poszukać, bo się "baba nie zna". Oj, urażona męska duma się odezwała!
Z wynikiem muszę iść do pediatry, bo nie wykształciły się jeszcze jakieś kostne elementy, które już w szóstym miesiącu powinny być dobrze widoczne i możliwe, że trzeba będzie zwiększyć dawkę witaminy D.

czwartek, 8 maja 2014

Zaginiony w akcji

Mój mąż ma taką przypadłość, że chowa różne rzeczy w dziwnych miejscach i zapomina gdzie. Tak, pomysł z fotelikiem samochodowym dopinanym do kółek miałyście dobry. Ucieszyłam się, że nasz wózek ma tę opcję, tylko co z tego, że ją ma jak nie mogę z niej skorzystać. Żeby się dało dopiąć fotelik trzeba wpiąć do kółek taką kwadratową bazę, która niestety zaginęła w akcji. Nie ma jej i już. Było a nie ma - cud znikających przedmiotów. Mój mąż jest lepszy niż David Copperfield. Najgorsze jest to,że chciałam z tego skorzystać jak będziemy jechać do mojego brata, żeby nie zabierać spacerówki dla MB i nie mogę. Rzeczy zaginionych jest masa. Zaczynając od gofrownicy a na prostowniku kończąc. Prostownika to mój mąż szuka już kilka lat, oczywiście jego brak odczuwa tylko w sezonie zimowym. Przez resztę roku zapomina o nim, po czym wraz z nastaniem mrozów temat jak bumerang powraca. Część rzeczy zaginionych w mieszkaniu udaje mi się niespodziewanie odnaleźć ale do jego królestwa (piwnicy) się nie zapuszczam. On nic nie wyrzuca tylko znosi tam. Bałagan tam jest straszny i dlatego tam, w tym trójkącie bermudzkim rzeczy znikają. Dobrze, że chociaż mąż wraca z piwnicy cały i zdrowy.

poniedziałek, 5 maja 2014

Nie mam czasu

Nie mam czasu na nic. Nie mam czasu, żeby pisać, nie mam czasu żeby usiąść i poczytać ulubione blogi. Dużo się u nas teraz dzieje a dni mijają mi szybko. Za szybko. To po kolei. W sobotę będą chrzciny MB. Wcześniej mieliśmy problem z wyborem matki chrzestnej. Sytuacja rodzinna mojego męża trochę się skomplikowała i czekaliśmy aż się wszystko trochę unormuje. Matką chrzestną będzie siostrzenica mojego męża. Myślę, że podjęliśmy dobrą decyzję. Bardzo się ucieszyła. Nie myślałam, że aż tak zareaguje i jak zobaczyłam łzy w jej oczach to też się wzruszyłam. Może dzięki temu wszystko się dobrze skończy. Bardzo bym chciała, żeby nas odwiedzała i żeby mieli ze sobą fajny kontakt. Zobaczymy. Ponieważ mój mąż dużo pracuje i ma coraz większe problemy w pracy cały ciężar przygotowań spadł na mnie. Niby nic wielkiego ale i tak ledwo daję radę. Byłam u księdza, żeby wyznaczyć termin i załatwić, żeby nasza uroczystość nie była na ogólnym spędzie tylko w sobotę po mszy wieczornej. Oczywiście na początku stwierdził, że to nie możliwe. Argumenty finansowe przekonały księdza, że to jednak jest możliwe, tak samo jak było możliwe przy chrzcie Migotki. Szybko użyłam tych argumentów (bo ja czasu na niuanse nie mam) i taki trochę zaskoczony był, że jestem taka bezpośrednia. Spęd niedzielny polega na tym, że chrzci około piętnaścioro dzieciaków, w takim tempie i ścisku, że ciężko rodzicom przedrzeć się przed ołtarz a imion dzieci to nie wymawia, bo czasu nie ma. Cały czas się zastanawiam, czy taki chrzest bez wymienienia imienia jest ważny. Tak, tylko że on się zgodził ale i tak jeszcze mam się iść zapytać pro forma księdza proboszcza, czyli czeka mnie kolejna wyprawa do kancelarii. Nie wiem po co, żeby się lepiej poczuł, czy co? Przyjęcie będzie krótkie, ale nie mam siły organizować go w domu, czyli muszę iść załatwić restaurację, która jest na przeciwko kościoła. Telefonicznie zarezerwowałam ale muszę iść ustalić menu i wpłacić zaliczkę. Do tego musiałam kupić ubranie galowe dla MB i wybrać się do spowiedzi. Dzięki moim rodzicom jakoś mi się udało to wszystko zrobić ale i tak było ciężko, bo MB z butli jeść nie chce i muszę się stawiać w domu na karmienia co dwie godziny. Ale się udało i dumna jestem z siebie, że dałam radę.
Kolejna rzecz to to, że Migotka nie dostała się do przedszkola. Biegałam zapisywać się na listy rezerwowe, aż się okazało, że w tym roku nie obowiązują. Szkoda, bo całkiem niezłe pozycje zajmowałam. Czekaliśmy też, czy w przedszkolu nie utworzą dodatkowej grupy. W końcu skończyło się na tym, że zdecydowaliśmy się na prywatne przedszkole. Tak tylko, że mój mąż tak się długo zastanawiał aż i tam brakło miejsc. Jutro ma mi dyrektorka jednego z nich oddzwonić, czy u niej jakieś miejsce ocalało.
W tym roku moja chrześnica ma pierwszą komunię. Pierwszy raz jedziemy tak daleko z naszymi dzieciakami. Gdy biegałam za ubraniem dla MB to kupiłam też kreację dla siebie. Prezent już jest tylko go muszę jeszcze zapakować.
To tyle w wielkim skrócie. Jak to wypisałam to wcale nie jest tego tak dużo, a ja naprawdę ledwo z tym wszystkim zdążyłam a wieczorami zasypiałam na siedząco.