piątek, 22 sierpnia 2014

I po urlopie, czyli jak zmieścić dwa tygodnie w jednym poście

Dwa tygodnie naszego pobytu w Krynicy Morskiej można określić czterema słowami: słońce, morze, dziki, osy. Pogodę mieliśmy rewelacyjną, dopiero w ostatni dzień doszło do znacznego pogorszenia. Kilka razy spadł deszcz, ale zaraz po nim się wypogodziło, także kolejny raz pogodowo trafiliśmy idealnie.
Gorzej troszeczkę trafiliśmy mieszkaniowo. Dwa przestronne pokoje okazały się małymi klitkami, w których po rozłożeniu łóżek oraz wstawieniu łóżeczka turystycznego dla MB ciężko było się ruszyć. Hitem była łazienka, bo jak się weszło do niej przodem to po zamknięciu drzwi nie można się było obrócić a na kibelku siedziało się bokiem. Także już przy wchodzeniu trzeba się było zdecydować i albo wejść przodem w celu umycia rąk, albo tyłem w celu "kibelkowania" (jak nazywa to Migotka). Ale jakoś przetrwaliśmy, cztery dorosłe osoby i dwójka dzieciaków. Przetrwaliśmy i nie pozabijaliśmy się, ani nawet raz się nie pokłóciliśmy, co po raz kolejny pokazało jak cudownych mam rodziców. Dzięki nim i ja miałam urlop a ich pomoc była dla mnie zbawienna. Tatko wykończony ciężkimi przejściami w pracy mało się angażował, a ja to przecież taka wypoczęta tym siedzeniem w domu jestem i znudzona też, że właściwie to odpoczynku nie potrzebuję. Nie wiem już co się z nim dzieje i coraz mniej chcę wiedzieć. Ale wracając do urlopu. Babcia i MB pierwszy raz widzieli morze a morze pierwszy raz widziało Babcię i MB. Babcia zachwycona jest morzem a MB piachem. Trzeba odnotować, że MB zaczął raczkować i to od razu w zawrotnym tempie i żadna siła nie była go w stanie powstrzymać przed ucieczkami i grzebaniem w piachu. Migotka uwielbia wodę, więc moczyła się w Bałtyku cały czas. Pływała na pontonie i kole, skakała w falach, zbudowała kilka zamków i basenów a dwa dni przed wyjazdem napiła się słonej wody i miała rozstrój brzuszny. Smecty nie chciała nawet spróbować (ani prośby ani groźby nie skutkowały) więc karmiłam ją węglem medycznym wciskając kit, że to rozpuszczona czekoladka. Na osłodę wciskałam kostkę gorzkiej do paszczy i w ten sposób wyleczyłam obolały brzuch.
O dzikach napiszę jednak osobnego posta. A jeśli chodzi o osy to były one bardzo uciążliwe, bo nie dało się niczym słodkim dzieciaków dokarmić. Jak tylko pomyślałam o wyciągnięciu słoiczka z deserkiem dla MB albo drożdżówki dla Migotki to już cały rój się nad nami unosił. Na szczęście wzięłam moskitierę do wózka, to chociaż w czasie snu MB był bezpieczny. Wszyscy wróciliśmy cudnie opaleni i zadowoleni z urlopu. Tylko Tatko narzekał ale on ostatnio ciągle narzeka, więc nikt na to nie zwracał uwagi.

4 komentarze:

  1. Osy i dziki- gorzej to już chyba być nie może, cóż za połączenie! Ważne, że urlop był udany:). Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że wypoczeliście...te osy też mnie drażniły ale cóż zrobić

    OdpowiedzUsuń
  3. Najważniejsze że urlop udany! A osy to chyba wszędzie atakowały, u mnie nawet na grillu jedna kawałek kiełbasy porwała :)

    OdpowiedzUsuń
  4. My z kolei następny weekend zaczynamy tygodniowy wypoczynek :)

    OdpowiedzUsuń