poniedziałek, 30 czerwca 2014

Wychowanie w prawdzie

Codziennie idąc po pieczywo przechodzę koło "osiedlowej mordowni" szumnie nazwanej "Pub Tawerna". Nie da się inaczej, trudno idę i już. Panowie pijaczkowie nawet się z galanterią odsuwają i miejsce dla wózka robią. Scenka z piątku. Migotka idzie koło wózka, na przeciwko nas idzie starsza pani z pieskiem - białym pudelkiem. Migotka ostatnio boi się piesków, więc wzięłam ją za rękę dla dodania otuchy i idziemy. Pech chciał, że z panią mijamy się akurat na wysokości ogródka Tawerny. Migotka pyta się mnie "co to za rasa?" "Pudel córeczko" odpowiedziałam. I na tym by się pewnie skończyło, gdyby Migotka nie wypatrzyła u pieska kokardki. "Mamo to stara pudelnica!". Panowie pijaczkowie w śmiech, pani właścicielka pieska zrobiła się czerwona i mówi do nich "Dziecku o psa chodziło a nie o mnie" i odeszła szybko a właściwie to bardzo szybko. A jej wyjaśnienia jeszcze spotęgowały śmiech pijaczków. Mnie to się właściwie też śmiać chciało, bo na tę grę słów Migotki nie zwróciłam uwagi ale nie wypadało mi się roześmiać, bo jeden pan pijaczek podszedł i starając się utrzymać pion mówi do mnie tak" dobra z pani matka, bo dziecko to trzeba w prawdzie wychowywać". I co miałam mu tłumaczyć, że Migotka utworzyła słowo pudelnica na zasadzie analogii kot-kocica a stara to dlatego, że siwa, czyli biała i że to ze starą pudernicą nie miało to nic wspólnego. Odpuściłam sobie tłumaczenie i poszłam. A Migotka się mnie zapytała " dlaczego oni się z tej pani śmiali?" "Nie wiem córeczko". I tyle z wychowania w prawdzie.

czwartek, 26 czerwca 2014

Panna Migotka

Był tort z baletnicą, ale w końcu w przypadku Migotki inaczej być nie mogło. Migotka szczęśliwa. Przyjęcie w gronie rodzinnym. Nawet tańce były, a co! Dom pięknie udekorowany, wszyscy odświętni, bo też i święto to dla nas wielkie. Cztery lata ma się raz w życiu a to już wiek poważny.
Tak, z małej nieporadnej kruszyny wyrosła trochę mniej nieporadna kruszyna. Gdy wróciłam z MB ze szpitala i popatrzyłam na Migotkę to wydawało mi się, że byłam w szpitalu nie pięć dni ale rok i pięć dni - taka mi się wydała duża i samodzielna. Ale to wciąż moja mała - duża dziewczynka.
Ostatni rok był dla niej i całej naszej rodziny bardzo ważny, bo Migotka została starszą siostrą. W tej nowej roli odnajduje się coraz lepiej. Początki były trudne ale teraz wszystko zmierza w dobrym kierunku. Migotka bardzo szybko mówiła i to poprawnie ale jeden wyraz przekręca - zamiast mówić "odrobinkę" mówi "trociupinkę". Pewna jestem, że specjalnie przekręca to słowo, bo wszystkim się to podoba a matkę to i nawet rozczula. Oprócz tego zdarzają się urocze zlepki słowne typu: "kopyta z osioła" (kopytka), "no to pogiął" (no to przegiął) i wiele innych. Jeśli chodzi o rysowanie to pożegnaliśmy etap "głowonogów" teraz wszystkie postacie na rysunku mają sukienki lub garnitury. Uwielbia się przebierać i sama tworzy stroje z reklamówek, foli po wodzie mineralnej a nawet z nosidełka dla lalek. Ma wielkie pudło z biżuterią (nawet matki zbiory są mniejsze) a biżuterią stają się też rzeczy zwykłe i niezwykłe np. pęknięty balon. Lubi gdy czytam jej książki. Literki zna odkąd miała dwa i pół roku ale nie widzę żeby zaczynała czytać. Tatko twierdzi, że Migotka umie czytać i ostatnio ustawicznie to sprawdza, bo już parokrotnie rzuciła nazwę produktu albo firmy patrząc na opakowanie (a na pewno tych nazw nie znała, bo część to rzeczy z pracy Tatki, które on testuje) . Ciężko to sprawdzić, bo jak się ją prosi żeby coś przeczytała to specjalnie przekręca.  Energii ma tak dużo, że mogłaby obdzielić nią kilkoro dzieci. Ciągle gdzieś biegnie i nigdy nie ma czasu na tak przyziemne rzeczy jak jedzenie, czy sikanie. Uwielbia skakać po łóżku, a z wielkich poduszek robi sobie zjeżdżalnie, buzia się jej nie zamyka i ma tysiąc pomysłów na minutę. Snu nadal potrzebuje niewiele. Usypia ok 22.15 a przed 8 rano już jest na nogach. Rządzi całym placem zabaw i wszystkim dzieciom organizuje zabawę. Jak się patrzy na Migotkę to dwie rzeczy rzucają się w oczy - zawsze ma rozwaloną fryzurę (nieważne ile spinek i gumek matka tam zainstaluje) i zawsze ma rany wojenne (rozwalone kolana, zadrapania, siniaki lub guzy). Uwielbia słodycze i niestety nadal odmawia jedzenia zup. Wciąż lubi buraczki (dzięki niej wszyscy mamy idealną morfologię)  i jagody. Pozostałych warzyw i owoców nie chce jeść.
Właśnie taka jest moja Migotka. Przed nią kolejne wyzwanie, czyli przedszkole. Ciekawe jaki będzie kolejny rok! Jedno jest pewne, Migotka nie pozwoli nam się nudzić.

wtorek, 24 czerwca 2014

Jak baletnica

Migotka od zawsze chodzi na palcach. Znajomi się zachwycają, że to takie urocze, dziewczęce a ja się martwię. Przez te palce Migotka bardzo często się potyka i ma rozwalone kolana. Najgorzej jest gdy ma ubrane sandały, bo ich czubki wchodzą między np. płyty chodnikowe i bam - Migotka leży. Dodatkowo nie podpiera się rękami przy upadku tylko leci na buzię. Pediatra uspokajała mnie, że to minie, ale jakoś nie mija, dlatego wydębiłam skierowanie do poradni rehabilitacyjnej. Odczekaliśmy swoje i dziś byliśmy u bardzo miłej pani doktor. Obejrzała Migotkę i na szczęście okazało się, że nie ma skróconych ścięgien Achillesa, bo tego obawiałam się najbardziej. Kręgosłup prosty, chód oprócz tych nieszczęsnych palców prawidłowy, stopy i kolana nie koślawe. Tak tylko, że to chodzenie na palcach jest spowodowane tym, że Migotka ma zbyt wrażliwe na dotyk stopy i gdy staje to odczuwa tak silny impuls, że to podbija ją na palce. Pani doktor mówiła mi, że już kilkakrotnie spotkała takie dzieciaki ale jest to bardzo rzadkie. Jest szansa, że z wiekiem jej to minie ale u niej dodatkowo jest to nawyk, z którym trzeba walczyć. Dostała skierowanie na wirówkę, ćwiczenia i masaże. Pani doktor pokazała nam jak mamy ćwiczyć w domu, bo teraz najważniejsze jest to, żeby nie dopuścić do skrócenia ścięgien. Mam też cały czas przypominać jej, że ma chodzić prawidłowo, czyli od pięty. Migotka marzy o balecie, ale ponieważ on jeszcze pogłębił by problem, to na razie jest nie wskazany. W sumie to dobre wieści więc trochę się uspokoiłam i bierzemy się do ćwiczeń w domu, bo niestety ale w poradni są strasznie długie terminy na ćwiczenia i musimy poczekać.

środa, 18 czerwca 2014

MInęło osiem miesięcy

Nie wiem kiedy to się stało i dlaczego tak szybko! Dopiero co był taki maleńki, taki taki... A tu już duży chłopak siedzi na dywanie i spogląda na mnie uśmiechniętymi oczami. Mój Syn. No dobra, koniec rozczulania się oto fakty:
  • waga 9,3 kg,
  • wzrost 75 cm,
  • zęby dolne jedynki - szt dwie
  • katar straszny, co wskazuje na kolejne zębole - obecnie jeszcze nie zlokalizowane,
  • dołki w policzkach nadal dwa, cudne wspaniałe - o! przepraszam miały być tylko fakty
  • potrafi obracać się z brzuszka na plecy i z plecków na brzuszek już na obie strony (prawa i lewa) za co szczególnie dziękujemy naszej rehabilitantce,
  • piwoty (obroty wokół własnej osi przy leżeniu na brzuszku) kręci piękne,
  • w końcu siedzi bez podpierania ale wywrotki się zdarzają,
  • pojawiły się pierwsze próby pełzania do tyłu (odpycha się mocno rękami),
  • zabawki Migotki oraz sama Migotka przestały być bezpieczne, bo MB doturla się gdzie chce i zabiera co chce, w domu coraz częściej słychać:" mamo, bo on mi zabrał",
  • pięknie mówi "da, da", "ty, ty", "te, te" i "ta, ta" - zdrajca jeden (ale wybaczam, bo to przecież nieświadomie, cóż poradzić),
  • śpi w takiej samej pozycji jak Tatko, czym nawet mnie rozczula,
  • bardzo jest ciekawy świata, wszystko musi dotknąć i zbadać,
  • nadal jest ciągle uśmiechnięty i zadowolony,
  •  nadal zasypia sam w łóżeczku (dzięki Ci Boże),
  • na placu zabaw lubi jak sadzam go na zjeżdżalni i przy mojej pomocy sunie w dół,
  • chrupki kukurydziane lubi średnio (dla Migotki to wielkie wory musiałam kupować),
  • uwielbia uderzać jedną zabawką o drugą lub o stolik (perkusista mały).
To chyba tyle z nowości. Przed nami kolejny, wspaniały miesiąc. Niedługo urodziny Migotki, mojej kochanej dziewczynki.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Adaptacja w przedszkolu cz. I

W przedszkolu Migotki były trzy dni adaptacyjne. Pomysł fajny, tylko realizacja nie do końca była dopracowana, ale może ja się nie znam. Po pierwsze odbyło się to za wcześnie. Do września jeszcze dużo czasu i dzieciaki i tak to zapomną. Po drugie wszystko trwało trzy dni a od razu  pierwszego dnia rozdzielono nas z dziećmi, za to w kolejne dwa rodzice też uczestniczyli w zabawach. Oczywiście pierwszego dnia zorganizowano dla rodziców zebranie. Ledwo się rozpoczęło a z sali gdzie zostały dzieci dobiegły nas wrzaski "do mamy, do mamy". Od razu poznałam ten słodziutki głosik. Pani Dyrektor po nią poszła i Migotka spędziła całe zebranie z nami. Potem jeszcze trójka zapłakanych dzieciaków też trafiła do nas. Trochę mnie to zmartwiło, że Migotka tak płakała. Ale ogólnie w przedszkolu jej się spodobało i cały czas mnie męczyła, że chce już iść znowu. Szkoda, że później już byliśmy z dziećmi, bo może  udało by się ją tam na chwilkę zostawić. W kolejne dni bardzo ładnie się bawiła i chętnie uczestniczyła we wszystkich zabawach.  Z tego co zauważyłam to dużo łatwiej jest dzieciom, których rodzeństwo chodzi już do tego przedszkola.

piątek, 13 czerwca 2014

Komary - koszmary

Zastanawiam się co płynie w moich żyłach, że te paskudy tak do mnie lecą. Nieważne, o której godzinie pojawię się na placu zabaw i tak wychodzę z nową kolekcją bąbli. Gdyby to kończyło się na zwykłych bąblach to bym się nie przejmowała, ale w większości przypadków pojawia się rumień i to taki o średnicy 10 cm minimum i opuchlizna. Nie odczuwam swędzenia tylko ból, który się nasila gdy jest gorąco. Mam dosyć. Ponieważ karmię MB piersią to nie chcę zażywać leków i muszę korzystać z tzw. "babcinych sposobów", które nie zawsze skutkują. Próbowałam już okładów z sody, cebuli i ziemniaków. Tatko kupił mi zapas olejków waniliowych, który podobno je odstrasza, to jeszcze tego spróbuję. Mama się śmieje, że odkąd wyprowadziłam się z domu to i ją zaczęły gryźć komary a wcześniej to wszystkie żerowały na mnie i reszta domowników miała spokój. Trudno jest jak jest. Dobrze, że dzieciaki nie pogryzione.

niedziela, 8 czerwca 2014

Podziw

Jakiś czas temu pisałam o mojej przyjaciółce, która niestety nie ma dzieci. W sumie to brak jest jakiejś jednoznacznej przyczyny. Trochę tam komplikacji zdrowotnych mają i ona i on ale żadna zdecydowanie nie wyklucza poczęcia, a ciąży jak nie było tak nie ma. Dziś zadzwoniła do mnie szczęśliwa, bo w końcu ośrodek adopcyjny znalazł dla nich synka. Już niedługo będzie końcowa rozprawa adopcyjna. Mały ma 11 miesięcy, jest wesołym chłopcem, już chodzi. Za jakiś czas go poznam i nie mogę się tego już doczekać. Teraz czas jest tylko dla nich, muszą zbudować więź z malcem i dopiero wtedy będzie właściwy moment na odwiedziny. Podziwiam ich za taką decyzję i za determinację z jaką walczyli. Ja na Migotkę czekałam cztery długie lata i też zastanawiałam się nad różnymi możliwościami. Natomiast mój mąż od początku postawił sprawę jasno, że adopcja odpada, bo nie jest w stanie pokochać obcego dziecka. Tak czuł od początku chociaż bardzo marzył o dzieciach. W tej kwestii nic na siłę nie da się zrobić, a namawianie go nie miało sensu.

piątek, 6 czerwca 2014

Przedszkole

Migotka nie dostała się do samorządowego przedszkola. Miała za mało punktów, bo jesteśmy normalną, przeciętną rodziną. Po ogłoszeniu wyników poszłam więc do prywatnego przedszkola, do którego Migotka poszła kilka razy w marcu. Ale nie tylko ja wpadłam na ten pomysł. Mieszkamy na nowym osiedlu i dzieciaczków jest tu naprawdę dużo i brakło miejsc nawet w prywatnych przedszkolach. Na szczęście zwolniło się jedno miejsce w czterolatkach i Pani Dyrektor wcisnęła tam nas, po starej znajomości. I proszę jaki absurd, siedzimy z Tatką przy stole w kuchni i się cieszymy jak głupki, że będziemy płacić 650 zł co miesiąc. Szczęściarze z nas, co nie...

środa, 4 czerwca 2014

Omamy mam, czy co?

Godzina ok 1.40 w nocy. Karmię MB, powieki mi opadają i nagle słyszę, że ktoś bardzo delikatnie naciska klamkę drzwi wejściowych. Przez chwilę zastanawiam się, czy mi się to tylko zdawało ale dźwięk ten jest tak charakterystyczny, że nie mogłam się pomylić. Nie wiem kto to był, ale się wystraszyłam i od tej nocy zamykam drzwi na dodatkowy zamek. Przeraża mnie to, że gdybyśmy zapomnieli zamknąć drzwi, ktoś mógł w środku nocy do nas wejść. Nie wiem, czy to złodzieje mają taką metodę sprawdzania, czy też po prostu ktoś się pomylił, bo miał trafić do mieszkania po nami albo nad. Tatko twierdzi, że mi się to przyśniło albo pomyliłam odgłosy. Jestem zmęczona, ale nie aż tak.

wtorek, 3 czerwca 2014

Wypadkowa Migotka

Są dzieci, które są ostrożne i mają jakieś zahamowania ale Migotka do nich nie zależy. Ona nie ma instynktu samozachowawczego. Jest bardzo ruchliwym dzieckiem. Biega szybko i w tym ciągłym pędzie nie uważa w ogóle. Na placu zabaw szaleje i niczego się nie boi. Chociaż nie wiem ile razy bym ją prosiła, żeby na siebie uważała to i tak to nic nie pomaga. Gdy byliśmy w Przemyślu to spadła ze stołka barowego. Odepchnęła się nogami i runęła do tyłu. Skończyło się to okropnym guzem z tyłu głowy i strasznym płaczem. Ja jej nie pozwalałam na tych krzesłach siedzieć ale oczywiście wszyscy się ze mnie śmiali, że jestem nadopiekuńczą matką i przesadzam. Ja nie przesadzam, ja po prostu znam moją dziewczynkę. Na wycieczce w Krasiczynie rozwaliła kolano, a po powrocie do domu na placu zabaw nabiła kolejnego guza - tym razem na czole. Jakaś mama dała mi żel z arniki do posmarowania czoła ale i tak śliwa była straszna. Mama ta była bardzo miła i po tym jak widziała jak Migotka szaleje poradziła mi, żebym sobie całą zgrzewkę tego żelu kupiła. Ja mam dosyć.

niedziela, 1 czerwca 2014

Ciasnota

Po powrocie od brata jeszcze bardziej odczuwam jak bardzo ciasne jest nasze mieszkanie. Nowe mieszkanie mojego brata bardzo mi się podoba. Jest dwupoziomowe a widok z okna jest powalający. Blok stoi na górce a w dole widać cały Przemyśl. Pięknie to wygląda w dzień i w nocy. Nawet burza wyglądała tam malowniczo. Tuż przed oknami ma zieleń i drzewa - na balkonie mogę siedzieć cały dzień. Mieszkanko składa się z trzech sypialni, salonu z kuchnią i łazienką. Ponieważ mają jeszcze mało mebli to mieszkanie wygląda na bardzo przestronne. Nasze jest maksymalnie zagracone. Zawsze podobały mi się "skosy" ale podczas pobytu w Przemyślu wybiłam je sobie z głowy, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wiem, że to kwestia przyzwyczajenia, bo mój brat który jest bardzo wysoki jakoś sobie radzi ale dla mnie było to zbyt uciążliwe. Nawet podczas wychodzenia z wanny nabiłam sobie guza. Ale największym minusem tego mieszkania jest brak windy. Oni pewnie mniej to odczuwają, bo ich córka jest już duża ale dla nas wchodzenie na czwarte piętro po stromych schodach było kłopotliwe. Wózek MB zostawialiśmy na dole ale wnoszenie go i holowanie Migotki po krętych schodach było trudne. Od dawna zastanawiamy się nas zakupem większego mieszkania ale przeraża nas wysokość raty kredytowej. Teraz kiedy mamy dwójkę dzieci taka decyzja nie jest łatwa, bo ani sytuacja w mojej pracy ani w pracy Tatki nie jest jasna. Dodatkowo ja jeszcze przez rok nie wracam do pracy, żeby zająć się dzieciakami więc na razie odkładamy zakup mieszkania na czas bliżej nieokreślony. My mamy dwa pokoje (a właściwie to ma je bank, bo kredyt jest jeszcze nie spłacony), w tym jeden z półotwartą kuchnią. Zabawki są wszędzie i na nic nie ma miejsca a jeszcze Tatko ma manię robienia zapasów i kupowania rzeczy zbędnych. Jedno co jeszcze mogę zrobić to przekształcenie naszej dawnej sypialni na pokój dziecięcy i moje przeprowadzka do łóżka Tatki ale to mi się zupełnie nie uśmiecha. MB budzi się w nocy często na karmienie a ja odzwyczaiłam się od spania w jednym łóżku z moim mężem. Tatko zasypia około trzeciej nad ranem, cały czas ma włączony telewizor. Kiedyś mi to nie przeszkadzało, ale odkąd mamy dzieci, śpię czujnie i budzi mnie każdy szelest. Nie wiem jak to będzie, gdy będzie mi chrupał nad uchem pochłaniając trzecią czekoladę a w tle będzie leciał kolejny raz skecz jakiegoś kabaretu - na samą myśl o tym rozpacz mnie ogarnia.