czwartek, 15 maja 2014

Gdy tata pilnuje dziecko

Chyba zły tytuł posta napisałam. Powinnam była napisać: "Gdy duże dziecko pilnuje małe dziecko".  Nie wiem już co mam o tym myśleć, czy on ma takiego pecha, że to przy nim Migotce coś się dzieje, czy też on po prostu jej nie pilnuje. Niezbyt często ją gdzieś zabiera beze mnie. Lubią razem jeździć na zakupy do galerii. Migotka to uwielbia, bo to jedyne chwile jakie może z nim spędzić sam na sam, bo na spacer to jej oczywiście nie weźmie. To co chcę opisać wydarzyło się tydzień temu ale nie byłam w stanie wcześniej tego opisać, bo post składałby się właściwie z samych przekleństw. Dziś już się trochę uspokoiłam. To po kolei. W planach Tatko i Migotka mieli zakupy i jeszcze mieli misję specjalną, czyli zakup świecy na chrzest. Pojechali a ja z MB miałam iść do kancelarii parafialnej żeby donieść akt urodzenia. MB spał, ja dokończyłam gotowanie obiadu. Po godzinie od ich wyjścia właśnie wsadzałam MB do wózka gdy rozsunęły się drzwi windy i wysiadł z nich Tatko ciągnący ryczącą Migotkę za rękę. Zaskoczona byłam, że tak szybko wrócili. Pierwsza moja myśl była taka, że Migotka była niegrzeczna i za karę odwiózł ją do domu. Ale się myliłam i to bardzo. Migotka była cała mokra, przemoczona do suchej nitki a płakała z zimna. Otóż Tatko zabrał ją nad staw, karmili łabędzie i Migotka wpadła do stawu. Boże, jak można nie trzymać dziecka za rękę, jak można pozwolić żeby zbliżyło się do tak głębokiej wody. Wiem, że Migotka nas nie słucha i że to był przypadek ale i tak powinien ją lepiej pilnować. Dziecko tak małe może się zagapić albo zwyczajnie pobiec za jakimś ptaszkiem albo motylkiem. A najgorsze było to, że zamiast ściągnąć swój polar i ją owinąć to wiózł ją taką mokrą, zmarzniętą. Skończyło się to oczywiście katarem a teraz choruje MB. Mam dosyć. W całej sytuacji próbuję znaleźć coś dobrego i znalazłam: dobrze, że nie zabrał ją nad Wisłę i dobrze, że moja dziewczynka nie dostała hipotermii. A Tatko mógłby od czasu do czasu zejść na ziemię. I proszę udało się bez żadnego przekleństwa...

4 komentarze:

  1. Tak to nieraz z facetami bywa, trzeba zagryźć zęby i cieszyć się, że w ogóle chcą się dzieciaczkami zajmować :D Dobrze, że nie skończyło się gorzej ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No to ja Cię podziwiam, że bez żadnego przekleństwa... Prawdę mówiąc gdyby mój małżon wywinął taki numer to po ogarnięciu dziecka wysmażyłabym mu zapewne taką awanturę, że wióry by latały.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz, też się czasem zastanawiam. Może oni mają mniejszą wyobraźnię na temat tego co sie może stac z dzieckiem? Myslę, że Twój mąż zawsze chce dobrze, ale śrdenio czasem wychodzi. Też nie wiem czy po takiej akcji moj mąż domyslił by się, żeby okryć dziecko swoim polarem. Lubię w facetach to, że umieją się fajnie z dziećmi bawić, ale takie przypadki jak Twój zwalają z nóg!

    OdpowiedzUsuń
  4. Może dlatego tak rzadko ją ze sobą gdzieś zabiera... może też zauważył, że za każdym razem jak chce dobrze, to wychodzi to źle :) Biedne dziecko, tatko pewnie też się wystraszył :)

    OdpowiedzUsuń