środa, 3 września 2014

Przedszkole cz. II

W poniedziałek Migotka szła z uśmiechem do przedszkola, zadowolona i dumnie niosła worek z kapciami. Uśpiło to trochę czujność Matki i nawet w myślach przyznawała już rację Tatce, już nawet widziała jego tryumfującą minę i słyszała słynne "a nie mówiłem!". W szatni przebrałyśmy się szybciutko i poszłyśmy do sali a Migotka szczebiotała wesoło. Cieszyła się, że ma znaczek z wiewiórką. Migotka wsadziła jedną nogę do sali i nagle zaczęła się wycofywać. Tak byłam tym zaskoczona, że przez moment nie zareagowałam, bo w ogólnym ryku na korytarzu nie usłyszałam, że i moje uśmiechnięte jeszcze przed chwilą dziecię płacze. Ale co było robić zostawiłam ją Pani. Z bólem serca znanym każdej matce przedszkolaka, zostawiłam. Później przez szybę w drzwiach widziałam, że siedzi z daleka od grupy i chlipie. Co myśli Matka w takich chwilach? Że wejdzie do sali, weźmie Migotkę na ręce i zaniesie ją do domu, że scałuje łzy i powie, że już nigdy ją do żadnego przedszkola nie wyśle. A co robi Matka? Patrzy przez szybę jak pani przedszkolanka przytula jej dziecko, wyciera łzy chusteczką i daje jej zabawkę, patrzy jak jej córeczka się uspokaja i dołącza do grupy. A wracając do domu Matka obciera łzy, które ciekną jej po policzkach i zastanawia się, czy to łzy wzruszenia, czy też żalu że jej mała dziewczynka nie jest już tylko jej i że cudowny etap w ich wspólnym życiu się skończył chociaż jednocześnie kolejny cudowny się zaczął. Myśli o tym też wtedy gdy tuli MB po przyjściu do domu. A co robi Babcia gdy to widzi? Przytula Matkę ze zrozumieniem, bo jak jej córeczka płakała w przedszkolu to ją zabrała, zwolniła się z pracy i została z nią w domu. Tak, tak to Matka była tą małą płaczącą dziewczynką. Babcia spokojnie tłumaczy, że Migotce w przedszkolu będzie dobrze a za rok to już przecież Migotka pójdzie do zerówki. Teraz już wiecie co Matka ma po mamie.
Odebrałam ją po obiedzie. Była grzeczna, zjadła zupę i drugie też. Pytała się mnie co będą robiły dzieci gdy ona jest w domu, gdy powiedziałam, że będą się bawić to z żalem wykrzyknęła"beze mnie!?" Kolejnego dnia płakała przy wejściu ale szybko przestała i bawiła się ładnie. Odebrałam ją po podwieczorku ok. 15 godz. A dzisiaj trochę marudziła przy wejściu i poprosiła żebym przyszła zaraz po obiedzie. Zobaczymy jak to będzie, a na dzień dzisiejszy wygląda na to, że będzie dobrze. Wszyscy w przedszkolu są zaskoczeni, że szybko się uspokaja i bawi się z dziećmi, bo pamiętają jaki cyrk był przy pierwszej próbie w marcu i pewnie tego samego się spodziewali a tu takie miłe rozczarowanie.

piątek, 29 sierpnia 2014

Przedszkole

W poniedziałek Migotka idzie do przedszkola. Siedzę i się zamartwiam, że znowu będzie wyła. Niby byliśmy na dniach otwartych, niby wie że ja tam być nie mogę z nią, niby teorię zna... Przekupuję ją czym mogę. Nawet Babcia została nagrodą, a i jeszcze książeczkę z naklejkami obiecałam. Tatko twierdzi, że będzie ok a ja znam moją dziewczynkę - będzie wycie, zobaczycie!!! A właściwie to nie zobaczycie i nie usłyszycie tylko przeczytacie o tym w kolejnym poście.

MB ma już 10 miesięcy

Muszę dokładnie wszystko zapisywać, bo znowu zapomnę. MB miał dziewięć i pół miesiąca gdy samodzielnie usiadł z leżenia na brzuszku. Dzień wcześniej była rehabilitantka i powiedziała, że jeszcze na siadanie się nie zanosi a on usiadł, udowadniając kolejny raz, że na wszystko przychodzi czas i już. Dwa dni po tym zaczął pełzać. Wcześniej turlał się po podłodze i w ten sposób się przesuwał (bardzo skutecznie zresztą) ale takie prawidłowe pełzanie z odpychaniem się nóżkami nastąpiło dopiero wtedy. Gdy miał 10 miesięcy i dwa dni zaczął raczkować i od tego momentu żadna siła powstrzymać go nie może. Rękami chwyta się czego tylko może i próbuje wstawać, ale mu to jeszcze zupełnie nie wychodzi. Bardzo często klęczy - to chyba taka namiastka stania. Przez to, że stał się taki mobilny to w końcu raczyła go zauważyć Migotka. Już teraz chętnie się z nim bawi i namawia na wspólne zwiedzanie mieszkania. Muszę bardzo uważać, żeby nie zrobiła mu krzywdy, bo jest bardzo ruchliwa i przy tym swoim pędzie zachowuje się jak małe tornado. Niestety zabiera mu zabawki i wtedy też muszę interweniować, bo te szarpaniny kończą się źle dla MB, bo bidulek traci pion. Dziś gdy to piszę to już się przyzwyczaiłam do tego, że MB tak szybko się przemieszcza ale początki gdy wróciliśmy z Krynicy były bardzo trudne. Nie dało się go wsadzić do kojca, bo taki był zachwycony raczkowaniem, że każda próba ograniczenia jego wolności kończyła się strasznym wyciem. Jeśli chodzi o jedzenie to nadal nie ma z tym problemu. Pięknie wszystko je i próbuje nowych smaków. Uwielbia maliny i jeżyny. Nadal karmię go piersią. Ze spaniem jest troszeczkę gorzej ale to chyba przez zęby. Ma już jedynki na dole i dwójki u góry. Przez chwilę wyglądał jak mały, uroczy wampirek ale teraz rosną mu górne jedynki i dolne dwójki. Cztery zęby naraz, także nie ma się co dziwić, że płacze przez sen i że budzi się często w nocy a na łyżeczce przy karmieniu zauważyłam krew. Było kilka takich nocy, że wstawałam do niego co kwadrans. Dwie ostatnie noce były już lepsze i po obejrzeniu paszczy stwierdzam, że to co najgorsze mamy za sobą - zęby przebiły się przez dziąsło. W ciągu dnia ma już jedną drzemkę. Co do długości jej trwania to bywa różnie. Nieraz śpi pół godziny a nieraz dwie godziny. Co jeszcze potrafi? Robi "pa pa", bije brawo, pokazuje rączką gdzie jest mama, tata i Migotka, szafa i lampa. Posiada jeszcze jedną umiejętność - otóż ryczy grubym głosem jak lew. Nie wiem skąd ta mała istota wydobywa taki dźwięk. Oczywiście szybko nauczył się to robić na zawołanie, bo wszyscy tym się zachwycają a on jak to prawdziwy facet jest łasy na pochwały. Wystarczy, że Babcia poprosi "postrasz Babcię" a mały już bez żadnego wysiłku wydobywa z siebie te straszne dźwięki. Gdy słyszy muzykę to podryguje do rytmu (zupełnie jak Migotka). Bardzo potrzebuje czułości, przytulania, głaskania i całowania i niech taki będzie zawsze.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Obiecany post o dzikach

Trzeciego dnia pobytu Matka przeżyła szok i to nie jeden. Pięć minut drogi od naszego pensjonatu była mała plaża nad Zalewem Wiślanym. Lubiliśmy tam chodzić, bo po pierwsze było blisko, po drugie nie tłoczno, a po trzecie woda była znacznie cieplejsza niż w Bałtyku. Wybraliśmy się więc tam z dzieciakami, spacerkiem przez łąkę. Tak i nie tylko my mieliśmy takie plany, bo na końcu tejże łąki zobaczyliśmy dzika, który też szedł w stronę Zalewu. Babcia wzięła Migotkę i powiedziała, że wraca do pensjonatu. Próbowałam ją przekonywać, że dzik już sobie pobiegł i nie ma się czego bać, ale mnie nie słuchała. Dziadek i ja postaliśmy jeszcze chwilę i zastanawialiśmy się, czy jeszcze chwilę poczekać aż dzik się oddali, czy już iść nad Zalew. Popatrzyłam w bok i zamarłam - pół metra ode mnie stał drugi dzik i patrzył się na nas. Spojrzeliśmy sobie z dzikiem  głęboko w oczy i nogi się pode mną ugięły. Nie wiedziałam co mam robić, obok stał Dziadek trzymający na rękach mojego syna zupełnie nieświadomy obecności dzika. Nie wiedziałam jak należy się zachować w takiej sytuacji. Po głowie kołatała mi się tylko piosenka z "Akademii Pana Kleksa" - "Dzik jest dziki, dzik jest zły..." ale w pobliżu żadnego drzewa nie było tylko krzaki, a poza tym Matka wyszła z wprawy i zanim by się wspięła na drzewo to dzik już by ją dawno dopadł. Spokojnym głosem poprosiłam Dziadka, żeby powoli szedł w stronę pensjonatu a ja dalej stałam w miejscu i patrzyłam dzikowi w oczy. Na szczęście Dziadek widząc moją minę nie zadawał zbędnych pytań tylko z MB na rękach powoli się oddalił. Gdy był już przy pensjonacie ja też spokojnym krokiem, tyłem poszłam za nim, nie spuszczając wzroku z dzika. Na szczęście dzik nie ruszył się nawet o centymetr. Nie wiem co bym zrobiła gdyby było inaczej, pewnie wzięłabym atak na siebie. I tak to właśnie Matka przeżyła szok pierwszy. Szok drugi przeżyłam gdy opowiadałam Pani Zosi (właścicielce pensjonatu) naszą przygodę. Pani Zosia popatrzyła na mnie jakby nie rozumiała, czym ja się tak właściwie przejmuję i powiedziała " przecież dziki są jak psy tylko fajniejsze, bo nie gryzą". Cóż miałam na to odpowiedzieć? Od tamtej chwili nad Zalew chodziliśmy nie przez łąkę tylko na około wzdłuż drogi. Zajmowało to piętnaście minut, ale dzików już na tej trasie nie spotkaliśmy, chociaż kilka razy je słyszałam. Tatko żałował, że się wtedy z nami nie wybrał nad Zalew i przez kilka dni z aparatem biegał po łące, ale nie udało mu się spotkać dzika  (chyba już zaczynał wątpić w naszą opowieść) aż w końcu wybrał się nami na koncert "Lata z Radiem" i zobaczył jak w samym środku Krynicy Morskiej chodził po deptaku dzik. Tym razem pierwsza wypatrzyła go Babcia. Tatko wydał z siebie jęk, bo nie zabrał z domu aparatu.. Na szczęście miał kamerę, zdjęcia z niej są bardzo marne ale filmik ma i się cieszy. Po koncercie dziadkowie zostali jeszcze na kolacji w restauracji a my wracaliśmy do domu z dzieciakami i nagle na chodnik weszły trzy dziki. Tatko był zachwycony (bo w końcu po tygodniu biegania po łąkach zobaczył tyle dzików) a ja przerażona, bo nagle w mojej głowie pojawiła się myśl, że skoro on jak był sam to dzików nie spotykał a jak idzie ze mną to nagle widzi całe stada, to może ja te dziki przyciągam, czy co...Na swoje nieszczęście podzieliłam się z mężem tym przypuszczeniem i on niewdzięcznik wymyślił, że mnie będzie myśliwym wynajmował i zarobi mnóstwo pieniążków.

piątek, 22 sierpnia 2014

I po urlopie, czyli jak zmieścić dwa tygodnie w jednym poście

Dwa tygodnie naszego pobytu w Krynicy Morskiej można określić czterema słowami: słońce, morze, dziki, osy. Pogodę mieliśmy rewelacyjną, dopiero w ostatni dzień doszło do znacznego pogorszenia. Kilka razy spadł deszcz, ale zaraz po nim się wypogodziło, także kolejny raz pogodowo trafiliśmy idealnie.
Gorzej troszeczkę trafiliśmy mieszkaniowo. Dwa przestronne pokoje okazały się małymi klitkami, w których po rozłożeniu łóżek oraz wstawieniu łóżeczka turystycznego dla MB ciężko było się ruszyć. Hitem była łazienka, bo jak się weszło do niej przodem to po zamknięciu drzwi nie można się było obrócić a na kibelku siedziało się bokiem. Także już przy wchodzeniu trzeba się było zdecydować i albo wejść przodem w celu umycia rąk, albo tyłem w celu "kibelkowania" (jak nazywa to Migotka). Ale jakoś przetrwaliśmy, cztery dorosłe osoby i dwójka dzieciaków. Przetrwaliśmy i nie pozabijaliśmy się, ani nawet raz się nie pokłóciliśmy, co po raz kolejny pokazało jak cudownych mam rodziców. Dzięki nim i ja miałam urlop a ich pomoc była dla mnie zbawienna. Tatko wykończony ciężkimi przejściami w pracy mało się angażował, a ja to przecież taka wypoczęta tym siedzeniem w domu jestem i znudzona też, że właściwie to odpoczynku nie potrzebuję. Nie wiem już co się z nim dzieje i coraz mniej chcę wiedzieć. Ale wracając do urlopu. Babcia i MB pierwszy raz widzieli morze a morze pierwszy raz widziało Babcię i MB. Babcia zachwycona jest morzem a MB piachem. Trzeba odnotować, że MB zaczął raczkować i to od razu w zawrotnym tempie i żadna siła nie była go w stanie powstrzymać przed ucieczkami i grzebaniem w piachu. Migotka uwielbia wodę, więc moczyła się w Bałtyku cały czas. Pływała na pontonie i kole, skakała w falach, zbudowała kilka zamków i basenów a dwa dni przed wyjazdem napiła się słonej wody i miała rozstrój brzuszny. Smecty nie chciała nawet spróbować (ani prośby ani groźby nie skutkowały) więc karmiłam ją węglem medycznym wciskając kit, że to rozpuszczona czekoladka. Na osłodę wciskałam kostkę gorzkiej do paszczy i w ten sposób wyleczyłam obolały brzuch.
O dzikach napiszę jednak osobnego posta. A jeśli chodzi o osy to były one bardzo uciążliwe, bo nie dało się niczym słodkim dzieciaków dokarmić. Jak tylko pomyślałam o wyciągnięciu słoiczka z deserkiem dla MB albo drożdżówki dla Migotki to już cały rój się nad nami unosił. Na szczęście wzięłam moskitierę do wózka, to chociaż w czasie snu MB był bezpieczny. Wszyscy wróciliśmy cudnie opaleni i zadowoleni z urlopu. Tylko Tatko narzekał ale on ostatnio ciągle narzeka, więc nikt na to nie zwracał uwagi.